niedziela, 24 lutego 2008

O Lechu Majewskim i Angelusie







ANGELUS- Fruwająca krówka Saturna
Bożena Janicka; Źródło: Kino 2001, nr 11
" Każdy, kto coś wie o Teofilu Ociepce, śląskim malarzu - prymitywiście albo tylko zdarzyło mu się o nim słyszeć, zna jego odpowiedź na pytanie, dlaczego maluje to, czego nie ma, np. krasnoludki - Nie ma? To kto to są te małe brodate w czerwonych czapeczkach? - odpowiedział podobno Ociepka. Nieważne, czy było tak naprawdę, ważniejsze, że ta anegdota mówi wiele o Ociepce i jego obrazach. Malował coś, co nie może istnieć ale zaistnieje, jeśli artysta powoła to dziwo do życia.

Na podobnej zasadzie powstał "Angelus", dziwo nie mniej dziwne niż krasnoludki z przywołanej anegdoty albo "Lew Saturna", "Słoń Saturna", czy "Fruwająca krówka Saturna", inne ulubione modele Ociepki. Najdziwniejsza jest jednak rzeczywista historia, do której odwołuje się film Majewskiego: istnienie okultystycznej grupy czy gminy w Janowie, górniczej osadzie na Śląsku. Działała tam podobno w latach 30. i przetrwała dwie dekady po wojnie. Podobno - bo musimy zaufać Majewskiemu, który informuje o tym w tzw. pressbooku filmu; bez jego poręczenia sprawa wydawałaby się zbyt fantastyczna. Chociaż autentyczność tej historii poświadczałyby również pewne tropy z wydanego w roku 1958 studium Andrzeja Banacha o fenomenie malarstwa Ociepki. Banach pisał w swojej książeczce, że Ociepka "cytuje szeregi książek z zakresu wiedzy tajemnej", że "zna dobrze >>tajemną<< literaturę dawną i nową". Banach przywołuje też wypowiedź samego malarza: "Bo ja, proszę państwa - mówił Ociepka - jestem naturą faustyczną". I sam Banach: "Ociepka jest człowiekiem religijnym, w każdym sensie tego słowa. Może dlatego (...) miesza z religią wiarę w duchy, w czary, w baśnie..."

Główna postać filmu, górnik i malarz Teofil, po śmierci poprzednika mistrz małej grupy okultystycznej, wzorowana jest na Teofilu Ociepce, czyli postaci autentycznej, niektóre inne postacie też mają podobno rzeczywiste pierwowzory. Lecz gdyby Majewski opowiadał tylko o czymś w rodzaju wybryku natury, "Angelus" byłby jedynie ciekawostką. Tymczasem wyczuwa się, że reżyser dotknął czegoś istotnego, ważnego. Tym czymś jest współobecność w naturze człowieka elementów tak sprzecznych, jak racjonalistyczny, trzeźwy pragmatyzm - i wiara w istnienie w świecie pierwiastków tajemnych. "Angelus" opowiada o przypadku skrajnym, a więc szczególnie wyrazistym. "Umysł ludzki, sam sobie pozostawiony, zamki owe i świątynie stawia w obłokach"; to Anatol France, w "Gospodzie pod Królową Gęsią Nóżką". Oto górnicy, ludzie ciężkiej pracy a nie księgi, plebejsko rubaszni - i "wiedza tajemna", wywodząca się z Babilonii i Starożytnego Egiptu. "Umysły pozostawione same sobie", lecz z zakodowanym genetycznie pragnieniem objaśnienia czymś - czymkolwiek - wielkiej tajemnicy świata - i spekulacje myślowe teozofów, które tamci, prości traktują dosłownie, wierząc, że to, co "piszą w książkach" musi być prawdziwe. Nawet "obłoki" France'a są jak z tego filmu: okultyści z Janowa wierzą, że o losach świata zadecyduje planeta Saturn, stamtąd przybędzie "promień, który dupnie w ziemię", co będzie oznaczało koniec świata.

Wzniosłość i śmieszność - to kolejne przeciwstawne żywioły, istniejące obok siebie w "Angelusie". Wzniośle-śmieszne jest zaklinanie Saturna, którego światło wyobraża czasami żarówka, śmiesznie-wzniosła wędrówka na szczyt hałdy nagiego młodzieńca, który ma ocalić świat przed owym promieniem. Tę dwoistość ukazuje Majewski z godną podziwu subtelnością, gorzej jest jednak, kiedy pokazuje samą tylko komiczną stronę życia. Powielając sceny łóżkowych igraszek potężnie zbudowanego okultysty ze stukilową żoną, namolnych zaczepek innej stukilowej pani wobec innego "chopa", zboczonych zapędów najmniej rozgarniętego z grupy (chciałby każdemu robić lewatywę), reżyser trochę męczy i nudzi. Cel tych multiplikacji trudno odgadnąć, nie adresował przecież "Angelusa" do widzów prymitywnych. Zbudowałby wtedy swój film prościej.

Zasadniczą cechą struktury "Angelusa" jest bowiem, jeśli można tak powiedzieć, polifoniczność. Pokazać, że Saturna może coś łączyć z Ziemią, prostoduszność z ezoteryzmem, śmieszność z wzniosłością, słowem ogień z wodą; taki był chyba nadrzędny zamysł, organizujący materię filmu Majewskiego. Kolejne żywioły, na pozór nie do pogodzenia, które zestawił w parę: stara, śląska kultura ludowa i nowa, która chce tę kulturę udawać (akcja filmu kończy się w roku 1953). Oto odbywa się zabawa: ZMP-owska, bo organizują ją młodzieńcy w zielonych koszulach i czerwonych krawatach, ale zdecyduje o jej klimacie żywioł silniejszy: tradycyjny, śląski. Panny, jak zawsze, siedzą rzędem pod ścianą czekając na danserów, obowiązkowa postać takich zabaw - miejscowy dowcipniś wypuści mysz, żeby dziewczyny mogły udać, że się boją, stara Ślązaczka coś odśpiewa i zatańczy solo. To będzie ich zabawa, a nie ZMP-owców, chociaż próbowali nadać jej własny ton.

Zabawa jest prawdziwa, "pieśniczka" i taniec starej Ślązaczki - autentyczne (w filmie występują także tzw. naturszczycy), lecz pewne sceny, nawiązujące do śląskiego folkloru, reżyser skrajnie wystylizował. A więc kolejne przeciwstawne żywioły, które łączy w swym filmie: autentyk i stylizacja. Jasełkowe "sceny z życia" Hitlera i Stalina mogą zastąpić długi wykład o tym, jak wyobraźnia społeczności nazywanych kiedyś "ludem" unieważnia i poniekąd oswaja politykę i historię, dyktatorów i tyranów, trwając ponad polityką, historią i wszystkimi wielkimi tego świata.

Piękna jest również strona plastyczna filmu. Gdyby "Angelus" został pomyślany jako "jednogłosowy", reżyser wystylizowałby ją na malarstwo naiwne, tymczasem postąpił wręcz przeciwnie: pewne ujęcia "Angelusa" zakomponowane są jak obrazy bardzo wyszukane. Teofil Ociepka, malarz - prymitywista, lecz talent z bożej łaski, umiałby na pewno docenić ich piękno.
2
Promień Saturna dupnął
Dobrosława Grzybkowska
Źródło: www.gildia.pl/fantasci/teksty/dobra/angelus
Treść
Angelus - wchodząc w czeluść ciemnej sali spodziewać się można dzięki takiemu tytułowi cudowności boskiego posłańca, cukierkowej twarzyczki, uładzonej nadrzeczywistości. A tu Bery i bojki śląskie jako żywo! Kopalnia, czarni od węgla górnicy, blokhauzy, świat marzeń dziecięcych - czuła święta Barbara i anielice. Śląsk jak malowany; z pejzażem hałdowym, z kilofami, z zabawą. Wbrew pozorom jest to obraz kolorowy, pełen soczystych, lokalnych barw, jak powrót do dawno zaginionej, oderwanej krainy, gdzie nie ma granic między tym, co ziemskie a mistyczne. Postaci rozmawiają tylko w gwarze. Po śląsku mówią nawet Hitler i Stalin.

W Janowie międzywojennym tajemna grupa siedmiu górników pod przewodnictwem Mistrza (podobno trzystuletniego) pobiera energię ze słońca, maluje, gdyż jest to zajęcie najlepiej wykorzystujące zgromadzone w oku światło. I każdy, od ulubieńca Mistrza, Teofila trzymającego książki w lodówce, przez pana Edwarda przepadającego za kobietami,po miejscowego "głupiego", każdy posiada swój portret wyraźnie zarysowany, sylwetkę wyodrębnioną i dowcipnie indywidualną w swych przyzwyczajeniach. A Mistrz, którego twarzy nikt nigdy nie ujrzał z powodu zakrywającej ją siatki pszczelarskiej, umiera, a na łożu śmierci wypowiada przepowiednię. Oto nadejdzie wielka wojna, przybędzie zaraza ze wschodu, pojawi się wielki grzyb, a potem nastąpi koniec ludzkości jako bezpośrednie następstwo uderzenia promienia Saturna. Mijają niezauważalnie lata, każdy z członków zgromadzenia zagłębia się w swoich dziwactwach i rodzinnych codziennościach, nie zważając na upływ czasu. Wciąż malują obrazy, zaklinają rzeczywistość, wciąż słuchają wykładów Teofila odnośnie duszy i życia, ciągle też czerpią energię ze światła (działającego korzystnie na włosy). Dla niektórych, jak dla alchemika Waltera wciąż zastawiającego pułapki na Niemców, podczas gdy Katowice zostały przechrzczone na cześć wielkiego wodza, czas uległ przesunięciu. Bywa tak w małych społecznościach. Życie toczyłoby się nadal w rytmie mistyczno-piwnym, gdyby nie realizacja przepowiedni. Bractwo podejmuje się misji - trzeba uratować świat. Gdy "chopy" z ONZ nie odpowiadają, pozostaje tylko odnaleźć przeczystego młodzieńca, Angelusa, który przejmie promień Saturna na siebie, ażeby ten "nie dupnął w ludzkość".

Potańcówka przyzakładowa; aktywistki ZMP siedzą skrzywione przy ścianach, migają kolorowe sukienki innych dziewcząt, cwaniaczek jeden z drugim, przygrywająca orkiestra "Czerwone kilofy" i babcia cudownie jodłująca (wszak Ślązaczka). Pełne kobiety w czerwonych sukniach, czyli grube baby, pani z baru, górnicy w pracy i po godzinach - wszystko stanowi ożywione rysunki z "Ber i bojek śląskich", kultury kopalnianej, barbórkowej, dosadnej. Stare śląskie kawały, czasem dawno zwietrzałe, aktorzy nieznani, kolor i pigment dowcipu, koloryt lokalny, perypetie czasem przebiegające jak w szopce, wszystko to prezentuje czasoprzestrzeń rozpoznawalną, dobrze znaną, lecz nie zawsze tak odbieraną. Specyficzny realizm magiczny. Uduchowienie z prozą, niezwykłość i wiara wtapiająca się tak w "żywot poćciwy", iż staje się wiedzą. Taką świadomością obdarza film Lecha Majewskiego. W dzisiejszych licznych przedstawieniach anielskich znalazło się i takie połączenie naiwności białoskrzydłych postaci ze zmysłowością świata, w jaki zstępują, czystość anielska i czarne czoła górników. Tajne stowarzyszenie tak pojmowane również kontrastuje z ideą hermetycznych stowarzyszeń. Opowieść nawiązuje miejscem, czasem, mistyczną obudową do dziejów autentycznej grupy teozoficznej mistrza Teofila Ociepki.
Pełna mocnego humoru (nie)rzeczywistość biegnie podskórnie i daje sobą zauroczyć. Wprowadza nas w górniczy, niezmienny raj małe dziecko, które będzie miało obsesję umytych nóg. Święty Jerzy walczący ze smokiem, Golgota i wszelkie ezoteryczne motywy, nawet "ciulowate", nadają ton harmonii i przyjemnej pogawędki z wielką tradycją. Urok śląski przyobleka się w metafizyczną mgiełkę, realizm magiczny wydobyty zostaje niczym węgiel - z bajek o Skarbku.
3
Obrazy i mistycy
Jacenty Jędrusik
Źródło: Dziennik Zachodni
Treść
Obrazy i mistycy

Pracę nad filmem „Angelus” wspomina Jacenty Jędrusik, aktor odgrywający rolę Helmuta.

Znałem wcześniej Lecha Majewskiego, bo w podobnym czasie studiowaliśmy w łódzkiej „Filmówce”, tyle że na różnych wydziałach. Wstępne rozmowy i casting do „Angelusa” odbywały się tuż przed wakacjami.

Nie miałem po nim specjalnej nadziei, że wystąpię w filmie. Postanowiłem gdzieś wyjechać na urlop, by odpocząć po męczącym sezonie w teatrze. Tymczasem pod koniec lipca otrzymałem wiadomość, że w sierpniu zaczynamy próby i natychmiast mam się zgłosić. Okazało się, że Lechu obsadził mnie w jednej z głównych ról.

Spotkaliśmy się z reżyserem w gronie aktorów, którzy mieli grać „Grupę Janowską”. Okazało się, że tylko dwoje z nas, ja i Andrzej Mastalerz, jesteśmy aktorami zawodowymi. Pozostali mają doświadczenie sceniczne czy estradowe, jak Marian Makula czy Grzegorz Stasiak, a nawet są spoza zawodu, jak Jan Siodlaczek, który wcielił się w Teofila. Podczas prób wiele improwizowaliśmy. Tu powstała pierwsza trudność. Wszystkie teksty były w gwarze. Nie jestem Ślązakiem, chociaż mieszkam tu od urodzenia. Będąc aktorem otrzymywałem sporo propozycji związanych z gwarą, jestem osłuchany z akcentem, więc nie mam problemów, gdy dostaję gotowy tekst. Tymczasem Lechu oczekiwał, że będziemy improwizować w gwarze. Oczywiście, główne dialogi były napisane, ale pozostawał spory margines na jakąś własną inwencję. Chciał w ten sposób wywołać specyficzną atmosferę, wrzenie twórcze w grupie. Sporo pomysłów kolegów weszło do filmu, na przykład hasło Mariana Makuli „dupisz fleki”, czyli „gadasz głupoty”. Ta improwizacja była dla mnie potwornie ciężka.

„Angelus” był moją największą i najtrudniejszą produkcją filmową. Dotąd grałem w obyczajówkach czy filmach sensacyjnych, o tematyce bliższej współczesnemu życiu. Do końca nie wiedzieliśmy, do czego przymierza się Lechu. Dopiero na planie zrozumieliśmy, że to co się dzieje, jest rzeczą niezwykłą.

Większość zdjęć powstawała w plenerze. Wiele z tych miejsc było dla mnie prawdziwym zaskoczeniem, wręcz wprawiły mnie w osłupienie. Gotowe plany: to co zostało po katowickiej hucie Silesia, czy chorzowskiej hucie Kościuszko, gdzie kręciliśmy pogrzeb Teofila czy sceny z kampanii wrześniowej. Potem wyjechaliśmy do Rydułtów. Tamtejsza hałda paliła się jeszcze. Wydobywały się przedziwne zapachy, gazy. Mnóstwo zdjęć powstało w Nikiszowcu. Zabawę zetempowską kręciliśmy na starym dworcu kolejowym w Murckach, a UB było w dawnej komendzie w Chorzowie-Batorym. Zadziwiało, jak perfekcyjnie Lech jest przygotowany do zdjęć. Był wyjątkowo konsekwentny, a dni zdjęciowe były zawsze wypełnione do granic możliwości.

W filmie zagrałem Helmuta, postać autentyczną, członka „Grupy Janowskiej”. Wszyscy bohaterowie byli charakteryzowani zgodnie z pierwowzorami, zarówno charakterologicznie jak i pod względem wyglądu. Lech mówił „Ty nic nie graj. Ty masz taką twarz, która wyraża wszystko. Szczególnie masz coś takiego między brwiami. Nie graj, tylko myśl o tym. Wtedy mi się wszystko dobrze maluje”. Wiele rozmawialiśmy z nim o postaciach i kolejnych scenach. Zaufaliśmy mu. Oczywiście film jest pewną fabułą, osnutą wokół autentycznych wydarzeń. Ważnym bohaterem filmu były obrazy, oglądaliśmy je, wiele z nich pojawiało się na planie. W „moim” domu wisiały oryginały wypożyczone z muzeum. Pamiętam, jak trzeba było ich strzec.

Po obejrzeniu filmu przekonałem się, że Lechu uzyskał wyjątkowy klimat. Powstało przede wszystkim dzieło artystyczne, plastyczne o niezwykłej poetyce. Ogromna w tym zasługa operatora Adama Sikory. Podczas kręcenia wiele rzeczy nas zastanawiało, na przykład: jaki sens mają scenki z anegdotami czy cytatami opowiadanymi na ławce? Dopiero oglądając je stwierdziłem, jak to pięknie zafunkcjonowało w filmie

Brak komentarzy: