niedziela, 24 lutego 2008

Tadeusz Sławek Lux ex Silesia na głos i kontrabas

Byłam na kilku koncertach Sławka & Mizerskiego, moje rysunki rysowane podczas zostały wykorzystane - na tylnej okładce płyty, której nigdy nie dostałam...może to dobrze bo są ledwo widoczne pod tekstem, ale gdzie teraz mam zakopane te gryzmoły?
Tadeusz Sławek (ur. 5 grudnia 1946 r. w Katowicach), polski poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca, wykładowca uniwersytecki.
(...) W latach 1991-1994 był prodziekanem wydziału filologicznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, a w latach 1996-2002 był rektorem tej uczelni. Obecnie kierownik Katedry Literatury Porównawczej UŚ.
Od ponad dwudziestu pięciu lat współpracuje z kontrabasistą i kompozytorem muzyki Bogdanem Mizerskim, ich wspólne nagrania recytacji poezji oraz muzyki kontrabasowej (forma "eseju na głos i kontrabas"), ukazują się od wielu lat nakładem wytwórni "Off Records". Ich wspólne koncerty odbywały się m.in. w Teatrze Stara Prochownia i Centrum "Łowicka" w Warszawie, Galerii Miejskiej we Wrocławiu, Górnośląskim Centrum Kultury, Biurze Wystaw Artystycznych i Teatrze Korez w Katowicach, Teatrze Śląskim (Scena w Malarni) w Katowicach, Instytucie Polskim w Bratysławie, Teatrze Wielkim w Łodzi.
Laureat nagrody "Lux ex Silesia" (2002), Literackiej Nagrody "Solidarności" (2003) za całokształt twórczości.
Mieszka w Cisownicy, koło Goleszowa, pod Cieszynem.
O... kaseta magnetofonowa (według ks. Jana Twardowskiego; Edycja Św. Pawła 1995; MEP P 116)
De-konstrukcje (CD; wespół z Bogdanem Mizerskim; Off Records 1998; OFF 002)
Podróż mistyczna z Nysy do Barda Śląskiego (CD; wespół z Bogdanem Mizerskim; Off Records 2000; OFF 004)
Rzeczy/Teraz (CD; wespół z Bogdanem Mizerskim; Off Records 2001, OFF 005)
Żaglowiec Nietzsche. Esej na głos i kontrabas (CD; wespół z Bogdanem Mizerskim; Off Records 2002, OFF 007)
30-lecie Tadeusza Sławka i Bogdana Mizerskiego

Autorzy esejów na głos i kontrabas, Tadeusz Sławek i Bogdan Mizerski obchodzą w tym roku 30-lecie pracy twórczej. Duet ten wspólnie występuje i nagrywa recytacje poezji oraz muzyki kontrabasowej zwane "esejami na głos i kontrabas". Tadeusz Sławek to poeta, tłumacz, literaturoznawca i wykładowca na Uniwersytecie Śląskim; specjalizuje się w teorii i historii literatury angielskiej i amerykańskiej. Jest stałym publicystą "Tygodnika Powszechnego" i laureatem nagrody "Lux ex Silesia"(2002), był przez dwie kadencje rektorem Uniwersytetu Śląskiego. Bogdan Mizerski - kontrabasista i kompozytor, w latach 1987-91 prowadził zespoł bluesowy "Blustro"; obecnie prowadzi wydawnictwo płytowe "OffRecords." Razem wydali następujące płyty: Dekonstrukcje, Podróż mistyczna z Nysy do Barda Śląskiego, Rzeczy, Żaglowiec Nietzsche, Olmaryja.
Tadeusz Sławek/Bogdan Mizerski
21 czerwca 2001, Centrum Łowicka, Warszawa


"GOŚCINNOŚĆ WSZYSTKIM NALEŻY...

...lecz każdemu inna" - jak wypadałoby skonkludować parafrazę jednego z najsłynniejszych cytatów z Pana Tadeusza. Ta, którą objawili gościom warszawskiego Centrum "Łowicka" 21 czerwca 2001 roku Tadeusz Sławek (głos recytujący) i Bogdan Mizerski (kontrabas), okazała się gościnnością dla stendhalowskiej "garstki szczęśliwych" - sądząc po charakterze tekstów i muzyki, liczbie słuchaczy oraz temperaturze ich reakcji.

Tadeusz Sławek, ceniony eseista, poeta i tłumacz literatury anglojęzycznej, a także rektor Uniwersytetu Śląskiego, oraz Bogdan Mizerski, kiedyś lider ciekawej grupy Blustro, obecnie zaś wielostronnie aktywny jako solista (współpraca z artystami tak różnymi, jak Józef Skrzek, Tomasz Stańko czy... organista Julian Gembalski, rektor Akademii Muzycznej w Katowicach), występują w duecie od ponad dwudziestu lat - dopiero ostatnio jednak ich współpraca zyskała wymiar fonograficzny. Stało się to możliwe dzięki Off Records, prywatnej wytwórni Mizerskiego, pod której szyldem ukazały się dotychczas De-konstrukcje (1999), Podróż mistyczna z Nysy do Barda Śląskiego (2000) i Rzeczy/Teraz (2001; dyskografię duetu uzupełnia znacznie wcześniejsza kaseta O... z programem osnutym na poezji ks. J. Twardowskiego).

Co się tyczy zawartości tych wydawnictw, najłatwiej o definicję negatywną - nie jest to bowiem ani poezja śpiewana, ani też "mówienie poezji na tle muzyki". Różnica polegałaby na tym, że w tamtych przypadkach, jak powiada Sławek, "słowo i muzyka snują wspólną opowieść", podczas gdy tutaj "budują swoje osobne historie".

Jak dalece linie kontrabasu , chwilami brzmiącego niczym syntezator klawiszowy, są tu istotnie usamodzielnione wobec głosu recytującego, a jak dalece - podporządkowane mu na zasadzie swoistego akompaniamentu (jak bywało podczas beatnikowskich wieczorów poezji czytanej, gdzie bije niewątpliwie jedno z głównych żródeł inspiracji duetu Sławek-Mizerski), jest rzeczą dyskusji. Bezsporne wydaje się natomiast, że forma, jaką ów duet stworzył - "eseje na głos i kontrabas" - stanowi rzeczywiste novum w kontekście wcześniejszych propozycji z pogranicza muzyki i słowa literackiego (dla ścisłości dodajmy, że znacznie wcześniej w podobnym kierunku podążał ceniony awangardowy kontrabasista Helmut Nadolski wraz ze znanym aktorem, Olgierdem Łukaszewiczem).

Na program omawianego występu w Centrum "Łowicka" złożyło się "pięć esejów o gościnności" (była to niejako zapowiedź następnej płyty, która ma się nazywać Gościnność. Pięć esejów na głos i kontrabas). W sensie ogólnej koncepcji muzyczno-tekstowej cykl ten nawiązuje poniekąd do Podróży mistycznej z Nysy do Barda Śląskiego (jak zauważono w pierwszym tegorocznym numerze śląskiego dwumiesięcznika "Opcje", przynoszącym najszerszą bodaj prezentację dokonań duetu). W tekstach, gdzie gęsta sieć odniesień filozoficzno-literackich (Kant, Holderlin - "gospodarze" dwóch esejów, także Paul Celan) i duży intelektualny "ciężar właściwy" zbiegają się z niebanalną urodą poetyckiego dyskursu, rozważany jest problem gościnności w różnych, częstokroć nieoczekiwanych sensach i kontekstach. Zgodnie z bliską Sławkowi praktyką dekonstrukcjonizmu, polegającą, najogólniej biorąc, na penetrowaniu najgłębszych złóż języka w celu dotarcia do prześwitu (mówiąc po heideggerowsku) pierwotnych, niespodziewanych znaczeń i odniesień słów - często nawzajem rozumiejących się lepiej niż rozumieją je ich użytkownicy (co zdążył zauważyć już Goethe).

Okazuje się więc, że gościnność to także - przede wszystkim? - ogólnie rozumiana zgoda, otwarcie na innych czy wręcz na świat. Że, wbrew utartym mniemaniom, antytezą gościnności nie jest niegościnność, lecz zachłanność. Że "bez" jest słowem "najgościnniejszym" (w sferze odniesień erudycyjnych nieuchronnie pojawia się tu Beckett).

Czy można należycie odbierać te teksty, nie ogarniając całego bogactwa ich odniesień i kontekstów? Bogdan Mizerski twierdzi, że tak - w jego przekonaniu propozycje duetu adresowane są bowiem nie tyle do "uczonych w piśmie", ile po prostu do wrażliwych, inteligentnych ludzi, otwartych na wszelkie niekonwencjonalne zjawiska artystyczne. Sądząc po frekwencji na warszawskim koncercie, ich grono nie jest zbyt duże - ważniejsze chyba jednak, że w ogóle (jeszcze?) jest.
Andrzej Dorobek a.dorobek@ghost.plock.com
Przeczytaj recenzję płyt Sławka/Mizerskiego tego samego autora
http://www.parnas.pl/index.php?co=blog&id=23&idb=515

O Lechu Majewskim i Angelusie







ANGELUS- Fruwająca krówka Saturna
Bożena Janicka; Źródło: Kino 2001, nr 11
" Każdy, kto coś wie o Teofilu Ociepce, śląskim malarzu - prymitywiście albo tylko zdarzyło mu się o nim słyszeć, zna jego odpowiedź na pytanie, dlaczego maluje to, czego nie ma, np. krasnoludki - Nie ma? To kto to są te małe brodate w czerwonych czapeczkach? - odpowiedział podobno Ociepka. Nieważne, czy było tak naprawdę, ważniejsze, że ta anegdota mówi wiele o Ociepce i jego obrazach. Malował coś, co nie może istnieć ale zaistnieje, jeśli artysta powoła to dziwo do życia.

Na podobnej zasadzie powstał "Angelus", dziwo nie mniej dziwne niż krasnoludki z przywołanej anegdoty albo "Lew Saturna", "Słoń Saturna", czy "Fruwająca krówka Saturna", inne ulubione modele Ociepki. Najdziwniejsza jest jednak rzeczywista historia, do której odwołuje się film Majewskiego: istnienie okultystycznej grupy czy gminy w Janowie, górniczej osadzie na Śląsku. Działała tam podobno w latach 30. i przetrwała dwie dekady po wojnie. Podobno - bo musimy zaufać Majewskiemu, który informuje o tym w tzw. pressbooku filmu; bez jego poręczenia sprawa wydawałaby się zbyt fantastyczna. Chociaż autentyczność tej historii poświadczałyby również pewne tropy z wydanego w roku 1958 studium Andrzeja Banacha o fenomenie malarstwa Ociepki. Banach pisał w swojej książeczce, że Ociepka "cytuje szeregi książek z zakresu wiedzy tajemnej", że "zna dobrze >>tajemną<< literaturę dawną i nową". Banach przywołuje też wypowiedź samego malarza: "Bo ja, proszę państwa - mówił Ociepka - jestem naturą faustyczną". I sam Banach: "Ociepka jest człowiekiem religijnym, w każdym sensie tego słowa. Może dlatego (...) miesza z religią wiarę w duchy, w czary, w baśnie..."

Główna postać filmu, górnik i malarz Teofil, po śmierci poprzednika mistrz małej grupy okultystycznej, wzorowana jest na Teofilu Ociepce, czyli postaci autentycznej, niektóre inne postacie też mają podobno rzeczywiste pierwowzory. Lecz gdyby Majewski opowiadał tylko o czymś w rodzaju wybryku natury, "Angelus" byłby jedynie ciekawostką. Tymczasem wyczuwa się, że reżyser dotknął czegoś istotnego, ważnego. Tym czymś jest współobecność w naturze człowieka elementów tak sprzecznych, jak racjonalistyczny, trzeźwy pragmatyzm - i wiara w istnienie w świecie pierwiastków tajemnych. "Angelus" opowiada o przypadku skrajnym, a więc szczególnie wyrazistym. "Umysł ludzki, sam sobie pozostawiony, zamki owe i świątynie stawia w obłokach"; to Anatol France, w "Gospodzie pod Królową Gęsią Nóżką". Oto górnicy, ludzie ciężkiej pracy a nie księgi, plebejsko rubaszni - i "wiedza tajemna", wywodząca się z Babilonii i Starożytnego Egiptu. "Umysły pozostawione same sobie", lecz z zakodowanym genetycznie pragnieniem objaśnienia czymś - czymkolwiek - wielkiej tajemnicy świata - i spekulacje myślowe teozofów, które tamci, prości traktują dosłownie, wierząc, że to, co "piszą w książkach" musi być prawdziwe. Nawet "obłoki" France'a są jak z tego filmu: okultyści z Janowa wierzą, że o losach świata zadecyduje planeta Saturn, stamtąd przybędzie "promień, który dupnie w ziemię", co będzie oznaczało koniec świata.

Wzniosłość i śmieszność - to kolejne przeciwstawne żywioły, istniejące obok siebie w "Angelusie". Wzniośle-śmieszne jest zaklinanie Saturna, którego światło wyobraża czasami żarówka, śmiesznie-wzniosła wędrówka na szczyt hałdy nagiego młodzieńca, który ma ocalić świat przed owym promieniem. Tę dwoistość ukazuje Majewski z godną podziwu subtelnością, gorzej jest jednak, kiedy pokazuje samą tylko komiczną stronę życia. Powielając sceny łóżkowych igraszek potężnie zbudowanego okultysty ze stukilową żoną, namolnych zaczepek innej stukilowej pani wobec innego "chopa", zboczonych zapędów najmniej rozgarniętego z grupy (chciałby każdemu robić lewatywę), reżyser trochę męczy i nudzi. Cel tych multiplikacji trudno odgadnąć, nie adresował przecież "Angelusa" do widzów prymitywnych. Zbudowałby wtedy swój film prościej.

Zasadniczą cechą struktury "Angelusa" jest bowiem, jeśli można tak powiedzieć, polifoniczność. Pokazać, że Saturna może coś łączyć z Ziemią, prostoduszność z ezoteryzmem, śmieszność z wzniosłością, słowem ogień z wodą; taki był chyba nadrzędny zamysł, organizujący materię filmu Majewskiego. Kolejne żywioły, na pozór nie do pogodzenia, które zestawił w parę: stara, śląska kultura ludowa i nowa, która chce tę kulturę udawać (akcja filmu kończy się w roku 1953). Oto odbywa się zabawa: ZMP-owska, bo organizują ją młodzieńcy w zielonych koszulach i czerwonych krawatach, ale zdecyduje o jej klimacie żywioł silniejszy: tradycyjny, śląski. Panny, jak zawsze, siedzą rzędem pod ścianą czekając na danserów, obowiązkowa postać takich zabaw - miejscowy dowcipniś wypuści mysz, żeby dziewczyny mogły udać, że się boją, stara Ślązaczka coś odśpiewa i zatańczy solo. To będzie ich zabawa, a nie ZMP-owców, chociaż próbowali nadać jej własny ton.

Zabawa jest prawdziwa, "pieśniczka" i taniec starej Ślązaczki - autentyczne (w filmie występują także tzw. naturszczycy), lecz pewne sceny, nawiązujące do śląskiego folkloru, reżyser skrajnie wystylizował. A więc kolejne przeciwstawne żywioły, które łączy w swym filmie: autentyk i stylizacja. Jasełkowe "sceny z życia" Hitlera i Stalina mogą zastąpić długi wykład o tym, jak wyobraźnia społeczności nazywanych kiedyś "ludem" unieważnia i poniekąd oswaja politykę i historię, dyktatorów i tyranów, trwając ponad polityką, historią i wszystkimi wielkimi tego świata.

Piękna jest również strona plastyczna filmu. Gdyby "Angelus" został pomyślany jako "jednogłosowy", reżyser wystylizowałby ją na malarstwo naiwne, tymczasem postąpił wręcz przeciwnie: pewne ujęcia "Angelusa" zakomponowane są jak obrazy bardzo wyszukane. Teofil Ociepka, malarz - prymitywista, lecz talent z bożej łaski, umiałby na pewno docenić ich piękno.
2
Promień Saturna dupnął
Dobrosława Grzybkowska
Źródło: www.gildia.pl/fantasci/teksty/dobra/angelus
Treść
Angelus - wchodząc w czeluść ciemnej sali spodziewać się można dzięki takiemu tytułowi cudowności boskiego posłańca, cukierkowej twarzyczki, uładzonej nadrzeczywistości. A tu Bery i bojki śląskie jako żywo! Kopalnia, czarni od węgla górnicy, blokhauzy, świat marzeń dziecięcych - czuła święta Barbara i anielice. Śląsk jak malowany; z pejzażem hałdowym, z kilofami, z zabawą. Wbrew pozorom jest to obraz kolorowy, pełen soczystych, lokalnych barw, jak powrót do dawno zaginionej, oderwanej krainy, gdzie nie ma granic między tym, co ziemskie a mistyczne. Postaci rozmawiają tylko w gwarze. Po śląsku mówią nawet Hitler i Stalin.

W Janowie międzywojennym tajemna grupa siedmiu górników pod przewodnictwem Mistrza (podobno trzystuletniego) pobiera energię ze słońca, maluje, gdyż jest to zajęcie najlepiej wykorzystujące zgromadzone w oku światło. I każdy, od ulubieńca Mistrza, Teofila trzymającego książki w lodówce, przez pana Edwarda przepadającego za kobietami,po miejscowego "głupiego", każdy posiada swój portret wyraźnie zarysowany, sylwetkę wyodrębnioną i dowcipnie indywidualną w swych przyzwyczajeniach. A Mistrz, którego twarzy nikt nigdy nie ujrzał z powodu zakrywającej ją siatki pszczelarskiej, umiera, a na łożu śmierci wypowiada przepowiednię. Oto nadejdzie wielka wojna, przybędzie zaraza ze wschodu, pojawi się wielki grzyb, a potem nastąpi koniec ludzkości jako bezpośrednie następstwo uderzenia promienia Saturna. Mijają niezauważalnie lata, każdy z członków zgromadzenia zagłębia się w swoich dziwactwach i rodzinnych codziennościach, nie zważając na upływ czasu. Wciąż malują obrazy, zaklinają rzeczywistość, wciąż słuchają wykładów Teofila odnośnie duszy i życia, ciągle też czerpią energię ze światła (działającego korzystnie na włosy). Dla niektórych, jak dla alchemika Waltera wciąż zastawiającego pułapki na Niemców, podczas gdy Katowice zostały przechrzczone na cześć wielkiego wodza, czas uległ przesunięciu. Bywa tak w małych społecznościach. Życie toczyłoby się nadal w rytmie mistyczno-piwnym, gdyby nie realizacja przepowiedni. Bractwo podejmuje się misji - trzeba uratować świat. Gdy "chopy" z ONZ nie odpowiadają, pozostaje tylko odnaleźć przeczystego młodzieńca, Angelusa, który przejmie promień Saturna na siebie, ażeby ten "nie dupnął w ludzkość".

Potańcówka przyzakładowa; aktywistki ZMP siedzą skrzywione przy ścianach, migają kolorowe sukienki innych dziewcząt, cwaniaczek jeden z drugim, przygrywająca orkiestra "Czerwone kilofy" i babcia cudownie jodłująca (wszak Ślązaczka). Pełne kobiety w czerwonych sukniach, czyli grube baby, pani z baru, górnicy w pracy i po godzinach - wszystko stanowi ożywione rysunki z "Ber i bojek śląskich", kultury kopalnianej, barbórkowej, dosadnej. Stare śląskie kawały, czasem dawno zwietrzałe, aktorzy nieznani, kolor i pigment dowcipu, koloryt lokalny, perypetie czasem przebiegające jak w szopce, wszystko to prezentuje czasoprzestrzeń rozpoznawalną, dobrze znaną, lecz nie zawsze tak odbieraną. Specyficzny realizm magiczny. Uduchowienie z prozą, niezwykłość i wiara wtapiająca się tak w "żywot poćciwy", iż staje się wiedzą. Taką świadomością obdarza film Lecha Majewskiego. W dzisiejszych licznych przedstawieniach anielskich znalazło się i takie połączenie naiwności białoskrzydłych postaci ze zmysłowością świata, w jaki zstępują, czystość anielska i czarne czoła górników. Tajne stowarzyszenie tak pojmowane również kontrastuje z ideą hermetycznych stowarzyszeń. Opowieść nawiązuje miejscem, czasem, mistyczną obudową do dziejów autentycznej grupy teozoficznej mistrza Teofila Ociepki.
Pełna mocnego humoru (nie)rzeczywistość biegnie podskórnie i daje sobą zauroczyć. Wprowadza nas w górniczy, niezmienny raj małe dziecko, które będzie miało obsesję umytych nóg. Święty Jerzy walczący ze smokiem, Golgota i wszelkie ezoteryczne motywy, nawet "ciulowate", nadają ton harmonii i przyjemnej pogawędki z wielką tradycją. Urok śląski przyobleka się w metafizyczną mgiełkę, realizm magiczny wydobyty zostaje niczym węgiel - z bajek o Skarbku.
3
Obrazy i mistycy
Jacenty Jędrusik
Źródło: Dziennik Zachodni
Treść
Obrazy i mistycy

Pracę nad filmem „Angelus” wspomina Jacenty Jędrusik, aktor odgrywający rolę Helmuta.

Znałem wcześniej Lecha Majewskiego, bo w podobnym czasie studiowaliśmy w łódzkiej „Filmówce”, tyle że na różnych wydziałach. Wstępne rozmowy i casting do „Angelusa” odbywały się tuż przed wakacjami.

Nie miałem po nim specjalnej nadziei, że wystąpię w filmie. Postanowiłem gdzieś wyjechać na urlop, by odpocząć po męczącym sezonie w teatrze. Tymczasem pod koniec lipca otrzymałem wiadomość, że w sierpniu zaczynamy próby i natychmiast mam się zgłosić. Okazało się, że Lechu obsadził mnie w jednej z głównych ról.

Spotkaliśmy się z reżyserem w gronie aktorów, którzy mieli grać „Grupę Janowską”. Okazało się, że tylko dwoje z nas, ja i Andrzej Mastalerz, jesteśmy aktorami zawodowymi. Pozostali mają doświadczenie sceniczne czy estradowe, jak Marian Makula czy Grzegorz Stasiak, a nawet są spoza zawodu, jak Jan Siodlaczek, który wcielił się w Teofila. Podczas prób wiele improwizowaliśmy. Tu powstała pierwsza trudność. Wszystkie teksty były w gwarze. Nie jestem Ślązakiem, chociaż mieszkam tu od urodzenia. Będąc aktorem otrzymywałem sporo propozycji związanych z gwarą, jestem osłuchany z akcentem, więc nie mam problemów, gdy dostaję gotowy tekst. Tymczasem Lechu oczekiwał, że będziemy improwizować w gwarze. Oczywiście, główne dialogi były napisane, ale pozostawał spory margines na jakąś własną inwencję. Chciał w ten sposób wywołać specyficzną atmosferę, wrzenie twórcze w grupie. Sporo pomysłów kolegów weszło do filmu, na przykład hasło Mariana Makuli „dupisz fleki”, czyli „gadasz głupoty”. Ta improwizacja była dla mnie potwornie ciężka.

„Angelus” był moją największą i najtrudniejszą produkcją filmową. Dotąd grałem w obyczajówkach czy filmach sensacyjnych, o tematyce bliższej współczesnemu życiu. Do końca nie wiedzieliśmy, do czego przymierza się Lechu. Dopiero na planie zrozumieliśmy, że to co się dzieje, jest rzeczą niezwykłą.

Większość zdjęć powstawała w plenerze. Wiele z tych miejsc było dla mnie prawdziwym zaskoczeniem, wręcz wprawiły mnie w osłupienie. Gotowe plany: to co zostało po katowickiej hucie Silesia, czy chorzowskiej hucie Kościuszko, gdzie kręciliśmy pogrzeb Teofila czy sceny z kampanii wrześniowej. Potem wyjechaliśmy do Rydułtów. Tamtejsza hałda paliła się jeszcze. Wydobywały się przedziwne zapachy, gazy. Mnóstwo zdjęć powstało w Nikiszowcu. Zabawę zetempowską kręciliśmy na starym dworcu kolejowym w Murckach, a UB było w dawnej komendzie w Chorzowie-Batorym. Zadziwiało, jak perfekcyjnie Lech jest przygotowany do zdjęć. Był wyjątkowo konsekwentny, a dni zdjęciowe były zawsze wypełnione do granic możliwości.

W filmie zagrałem Helmuta, postać autentyczną, członka „Grupy Janowskiej”. Wszyscy bohaterowie byli charakteryzowani zgodnie z pierwowzorami, zarówno charakterologicznie jak i pod względem wyglądu. Lech mówił „Ty nic nie graj. Ty masz taką twarz, która wyraża wszystko. Szczególnie masz coś takiego między brwiami. Nie graj, tylko myśl o tym. Wtedy mi się wszystko dobrze maluje”. Wiele rozmawialiśmy z nim o postaciach i kolejnych scenach. Zaufaliśmy mu. Oczywiście film jest pewną fabułą, osnutą wokół autentycznych wydarzeń. Ważnym bohaterem filmu były obrazy, oglądaliśmy je, wiele z nich pojawiało się na planie. W „moim” domu wisiały oryginały wypożyczone z muzeum. Pamiętam, jak trzeba było ich strzec.

Po obejrzeniu filmu przekonałem się, że Lechu uzyskał wyjątkowy klimat. Powstało przede wszystkim dzieło artystyczne, plastyczne o niezwykłej poetyce. Ogromna w tym zasługa operatora Adama Sikory. Podczas kręcenia wiele rzeczy nas zastanawiało, na przykład: jaki sens mają scenki z anegdotami czy cytatami opowiadanymi na ławce? Dopiero oglądając je stwierdziłem, jak to pięknie zafunkcjonowało w filmie

czwartek, 7 lutego 2008

Erwin Sówka





Erwin Sówka -jedyny żyjący z 1 Grupy Janowskiej
Erwin Sówka (ur.18 czerwca 1936 w Giszowcu w rodzinie górniczej). Polski malarz prymitywista, emerytowany górnik kopalni "Wieczorek" w Janowie. Jedyny żyjący twórca Grupy Janowskiej. Kiedy z grupy odszedł Teofil Ociepka, wyznaczył go na swojego następcę jako poważnie podchodzącego do okultyzmu, mistyki i śląskiego genius loci.
W wieku 16 lat podjął pracę w elektrowni "Jerzy" przy kopalni"Giesche" i już wtedy namalował swój pierwszy obraz. W krótkim czasie podjął pracę jako górnik w kopalni "Giesche", gdzie pracował razem z Ewaldem Gawlikiem. Na emeryturę przeszedł w 1986 roku.
W swojej twórczości nawiązuje do mitów górniczych i kultury starożytnego wschodu. Przedstawia głównie akty kobiece na tle Nikiszowca, domów z tzw. "wielkiej płyty", ogródków działkowych, górników i ich mieszkań.
Osiągnął światowy rozgłos. Jego prace prezentowane były w kraju i za granicą m.in. we Francji, Włoszech, i Chorwacji, a odnaleźć je można w zbiorach m.in.: Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie, Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Śląskiego w Katowicach, oraz w wielu polskich i zagranicznych kolekcjach prywatnych. Posiada biogram w Światowej Encyklopedii Sztuki Naiwnej. O jego twórczości powstało też kilka filmów dokumentalnych. Natomiast, Lech Majewski nakręcił pełnometrażową opowieść o malarzu i Grupie Janowskiej pt. Angelus (2001). Obecnie mieszka w Katowicach w dzielnicy Zawodzie.
ERWIN SÓWKA "BOGINI - KOCHANKA - DEMON"
Kobieta w malarstwie Erwina Sówki
Katowice, Muzeum Śląskie, 21 maja - 31 sierpnia 2005
Malowanie aktów podyktowane jest u Sówki, poza motywacją czysto artystyczną, miłością do kobiet i duchową z nimi więzią.
"Na kobiety w moim malarstwie nie należy patrzeć, jak na kobiety, które są wokół nas ani też nie należy patrzeć z lubieżnością, bo z tym nie mają nic wspólnego. Kobiety, które maluję, to jedna z mocy Boga objawiającego się w żeńskości" - wyjaśnia.
Takie stanowisko wynika z wieloletnich fascynacji filozoficzno-religijnych malarza i obserwacji życia współczesnego. Przeważająca większość jego obrazów to moralitety z wyraźnie wyeksponowanymi relacjami dobra i zła, gdzie dobro oznacza m.in.: Boga absolutnego (Brahma, Kriszna), Raj - miejsce doskonale na ziemi, miłość jako element boski oraz wspomnianą wyżej żeńskość wyrażającą moc Boga Sówka tak pisze na ten temat:
"Należymy do łona żeńskiego a żeńskość jest jedną z mocy Boga. Łono kobiece daje życie duszy zawartej w materii. Łono ziemskie pozbawia cię ciała, abyś stał się duszą czystą".
Zło w przekonaniu malarza to chaos cywilizacyjny, kult materii i oderwanie się od Boga oraz zerwanie harmonii z naturą jako niezbędnym człowiekowi elementem boskości.
W tym specyficznym, etycznym kontekście kobiety wyposażone są w określone, zdecydowanie zarysowane cechy pozwalające je przypisać dwóm odrębnym światom wartości. Do pierwszego należy typ dobrej bogini, patronki, żony, biblijnej Ewy i kochanki. Typ okrutnej bogini i demonicznej kobiety związany jest z przeciwstawną sferą.

W obrazach Sówki dobroć utożsamiana jest z "górą", np. Nikiszowcem, Śląskiem jako "małą ojczyzną", świętą Barbarą - dobrą i piękną opiekunką rodzin górniczych, szczęśliwym życiem rodzinnym. "Dół" odpowiada złu, mrocznym czeluściom kopalni wraz z przebywającymi tam bóstwami i demonami chtonicznymi, z piękną patronką górników, świętą Barbarą - królową podziemi na czele. Obrazy przedstawiające świętą Barbarę, w jednej osobie dobrą i piękną patronkę górników oraz złą i demoniczną królową podziemi odznaczają się specyficzną, oryginalną poetyką. Wynika to stąd, że wizerunki tej świętej stworzył malarz w oparciu o swoisty, istniejący na Śląsku synkretyzm, zbitkę archaicznych, ludowych przekazów wierzeniowych z kanonami kultowymi obowiązującymi w kościele powszechnym.
Wenus - bogini miłości to jeden z najczęstszych w tym malarstwie wątków tematycznych. W obrazie Trzy Wenus przedstawiającym: Wenus z Willendorf, Madonnę z Dzieciątkiem oraz boginię Isztar, kreacje trzech kobiet należących do trzech odrębnych kultur, składają się na syntezę żeńskości - ideał kobiety w sensie uniwersalnym.

Od wielu też lat artysta interesuje się wizerunkami wschodnich bogiń. Isztar, Najmu, Hathor, Asztoret, Kali namalowane zostały pod wpływem fascynacji indyjską ikonografia związaną z kultem mocy boskich w postaciach żeńskich. Jedną z najczęściej malowanych jest Kali (z sanskrytu "czarna") - według mitologii indyjskiej symbolizuje ona zniszczenie i krwiożerczość. Z kultury indyjskiej wywodzą się także czarnoskóre boginie, inspirowane losami bohaterów indyjskiej epopei Mahabharaty.

Wizerunki biblijnej Ewy, kochanki, żony i patronki najczęściej sytuowane są w scenerii Nikiszowca. Ta dzielnica Katowic ma dla Erwina Sówki znaczenie wyjątkowe nie tylko ze względu na biografię (urodził się i dorastał w pobliskim Giszowcu), czy też motywacje estetyczne, chociaż specyficzna uroda tego miejsca przewija się przez całe jego malarstwo. Nikisz - jak ją nazywa Sówka - to określony symbolicznie obszar, będący odpowiednikiem domu, Śląska, "środka świata" i "małej ojczyzny" równocześnie. Według malarza układ architektoniczny Nikiszowca jest lustrzanym odbiciem podziemia, układu chodników kopalnianych. Dół i góra w znaczeniu kopalnia - centrum Nikiszowca przełożone na język malarstwa Sówki odpowiadają uniwersalnej opozycji opisanej przez semiotykę kultury: dobro - góra, zło - dół, są ze sobą powiązane, ale równocześnie pozostają względem siebie w opozycji.
W malarstwie Erwina Sówki należy podkreślić cechę bardzo specyficzną, synkretyzm religijno-kultowy widoczny w przedstawieniach bóstw kobiecych. Składają się na niego różne elementy o wymowie symbolicznej, np. czarny wąż i kwiat lotosu. Pierwszy, jako symbol falliczny, występował w archaicznych obrzędach płodności i związany był z kultem Bogini Ziemi. Znany był także w rytuałach ku czci Isztar, babilońsko-asyryjskiej bogini miłości, a w Indiach czczony jako powszechny darczyńca płodności. W Egipcie uchodził za symbol mocy władającej życiem i śmiercią, w starożytnej Grecji towarzyszył bogom światłości i zmarłych, których uznano za herosów, zaś w Rzymie wyobrażał "geniusz loci" miejsce "święte" i symbolizował bóstwa ogniska domowego i rodziny. Kwiat lotosu interpretowany przez Sówkę jako symbol czystości boskiej jest symbolicznym kwiatem literatury i religii indyjskiej (motyw lotosu wyrastającego z błotnistego stawu). Kwiat otwierający się rankiem a zamykający wieczorem jest metaforą ciągłej przemienności dni i nocy Brahmy.

Erwin Sówka - malarz wizjoner, emerytowany górnik kopalni "Wieczorek" w Katowicach - Janowie. Urodził się w 1936 w Giszowcu - dzielnicy Katowic sąsiadującej z Nikiszowcem - miejscem niezmiennie od wielu lat silnie inspirującym artycznie malarza. Mając niespełna szesnaście lat podjął pracę w elektrowni "Jerzy" przy kopalni "Wieczorek". Już wtedy interesowało go malowanie obrazów. Dzięki zainteresowaniom mistycznym i predyspozycjom wizjonerskim ujawniła się u niego zarówno fascynacja kulturami starożytnego Wschodu, jak również forma malarska moralitetu. Mieszka i pracuje w Katowicach. Malarz niezależny artystycznie, ściśle związany z Katowicami i śląskimi tradycjami górniczymi. Jego prace prezentowane były w bardzo wielu prestiżowych wystawach w kraju i za granicą. O jego twórczości nakręcono kilka filmów telewizyjnych i pełnometrażowy obraz Angelus według scenariusza i w reżyserii Lecha Majewskiego.
Opis wystawy pochodzi z fragmentów tekstu Marii Fiderkiewicz. Kurator i autorka scenariusza wystawy: Maria Fiderkiewicz. Wernisaż wystawy: 20 maja 2005, godz. 15.00.
Muzeum Śląskie w Katowicach
al. W. Korfantego 3, 40-005 Katowice
dyrektor: Leszek Jodliński
tel. (+48 32) 258 56 61-3, 259 98 04
fax (+48 32) 259 98 04
www.muzeumslaskie.pl
*****
Galeria "Barwy Śląska" - galeria malarstwa intuicyjnego, ze zbiorów Gerarda Stanisława Trefonia.
Galerię otwarto 4 grudnia 2006 r. Mieści się w dawnym pałacu hrabiów Henckel von Donnersmarcków w Nakle Śląskim.
W Galerii są prezentowane dzieła takich artystów jak: Erwin Sówka, Paweł Wróbel, Leopold Wróbel, Władysław Luciński, Teofil Ociepka, Nikifor Krynicki, Helmut Matura, Krzysztof Webs, Rudolf Nowak, Dieter Nowak, Ewald Gawlik.
http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/wy_wy_sowka_bogini_kochanka_demon_slaskie

Lech J. Majewski

Lech Majewski, Malwa w LO nr 5
strona domowa -biografia http://www.lechmajewski.art.pl/bibliografia.php znamy jego biografię od 1971 z osobistych kontaktów, ale o tym na razie sza
Urodziłem się w Stalinogrodzie przy ulicy Armii Czerwonej. Dzisiaj nie ma już tamtego miasta ani tamtej ulicy, ale dom, który tam stał, stoi nadal - powiedział w rozmowie z nami Lech Majewski, reżyser "Angelusa".
Grzegorz Wojtowicz: Aktorzy występujący w "Angelusie" posługują się gwarą śląską. Dlaczego zdecydował się pan na taki zabieg?
Lech Majewski: Wychowałem się na Śląsku, sam mówię perfekcyjnie po śląsku, film jest o Śląsku, w związku z tym wykorzystanie śląskiej gwary wydawało mi się w pełni uzasadnione. Dzięki wykorzystaniu tej gwary chciałem jeszcze dobitniej podkreślić specyfikę tej śląskiej kultury. W Polsce oprócz śląskiej jeszcze tylko kultura góralska wytworzyła swój cały system, począwszy od języka poprzez stroje, architekturę, zwyczaje a na muzyce skończywszy. Oczywiście palmę pierwszeństwa w portretowaniu Śląska dzierży Kazimierz Kutz i nie zamierzam się z nim ścigać, ale też wydaje mi się, że mój film opowiada o Śląsku w nieco inny sposób. To, co mnie zawsze raziło w filmach Kazimierza Kutza, to udział profesjonalnych aktorów, którzy udają, że mówią po śląsku.

Przeprowadził pan wśród swoich aktorów egzamin na znajomość gwary?

Egzaminu nie było, ale jako osoba znająca śląską gwarę doskonale wyłapuję, kto dobrze mówi, a kto tylko stara się naśladować. Ja w swoim filmie postawiłem na naturszczyków, którzy sami pomagali mi uwiarygodniać napisane wcześniej przeze mnie dialogi. Lubię pracować z aktorami nieprofesjonalnymi, bo większość aktorów zawodowych ma przewrócone kompletnie w głowach. Niestety to jest zawód, który wypacza i mało kto jest na to odporny. Chodzi mi między innymi o pewną sztampę i rutynę, której nie toleruję na planie.

W książce na temat "Wojaczka" można znaleźć oryginalny tekst scenariusza, który napisał pan wspólnie z Maćkiem Mieleckim oraz listę dialogową gotowego już filmu. Te dwa teksty różnią się dość znacznie. Czy w przypadku "Angelusa" było podobnie?

Zdecydowanie tak. Odkryłem bowiem, że po iluś wypowiedzeniach zaczynam być głuchy na zapisane w scenariuszu słowa. Tracę kompletnie świadomość tego, co mówią na planie aktorzy. To trochę jest tak jak ze Słowem Bożym. Ludzie chodzą co niedzielę do kościoła i słuchają tego, co pada z ust księdza, ale kompletnie tego nie rozumieją. To jest raczej słuchanie pewnej melodii zdań, która jest pozbawiona treści. W takiej sytuacji przestaje to działać jako przesłanie, a zaczyna się ograniczać jedynie do rytuału. Tak samo dzieje się ze słowami zapisanymi w scenariuszu. Dlatego w tej chwili scenariusz służy mi raczej jako pewnego rodzaju ściągawka. Aktorzy wiedzą, co mają grać, a ja nie przypominam sobie danej sceny przez próbami. Patrzę na aktorów i słucham. Dzięki temu mam świeże spojrzenie na tekst oraz na ich grę.

Pochodzi pan z Katowic. Chciałem zapytać, czy w "Angelusie" znalazły ujście jakieś pańskie wspomnienia z tamtych czasów?

Urodziłem się w Stalinogrodzie przy ulicy Armii Czerwonej. Dzisiaj nie ma już tamtego miasta ani tamtej ulicy, ale dom, który tam stał, stoi nadal. Moje wszystkie filmy są z natury bardzo osobiste i tak jak w poprzednich moich obrazach również w "Angelusie" takie odnośniki się znajdują. Takie odnośniki znajdują się także w "Wojaczku". To jest niezwykle osobisty, wręcz autobiograficzny film. Wszystkie gesty i ruchy, które w filmie wykonuje Krzysztof Siwczyk, to nie są ruchy prawdziwego Wojaczka, ale to są moje gesty. Ten cały rytuał samotności jest moim rytuałem, który nawet w pewnym momencie zacząłem notować, łącznie z ruchami rąk i sposobem picia wódki i palenia papierosa z obu stron. Wojaczek był wprawdzie wówczas moim idolem, ale nigdy nie widziałem go na oczy, nie wiedziałem, jak się poruszał i zachowywał. Kiedy zacząłem się przygotowywać do "Wojaczka", nie starałem się nawet docierać do tych informacji, bo bardziej interesowało mnie to, jakie piętno inni ludzie wywierają na mnie niż samo szukanie obiektywnej prawdy, bo ta, jak wiadomo, nie istnieje. Co do wątków osobistych, to muszę przyznać, że bardzo trudno jest z taką propozycją wejść na jakikolwiek rynek. Dlatego ta relatywna wolność artystyczna, która jest w Polsce, stanowi wspaniały prezent, z którego należy korzystać.

Po projekcji "Angelusa" na festiwalu w Łagowie pojawiły się opinie, że jest to pierwszy udany film metafizyczny od czasu "Pikniku pod Wiszącą Skałą". Jak pan sądzi, dlaczego tak trudno jest nakręcić dobry film metafizyczny?

To bardzo trudne zagadnienie. To pytanie o strukturę wyrażenia niewyrażalnego. Szczerze mówiąc, to nie wiem, dlaczego komuś "Angelus" skojarzył się z "Piknikiem pod Wiszącą Skałą", bo to przecież zupełnie inne filmy. Być może ta analogia polega na tym, że Peter Weir mówi o niewyrażalnym przy pomocy peryfrazy, czyli omówienia. On nigdy nie nazywa rzeczy po imieniu, nigdy nie nazywa nienazwanego. Kluczowe słowo nigdy nie pada. Z kolei "Angelus" jest oparty na maksymalnym diapazonie, ponieważ sztuka dla mnie wyraża się właśnie w takim maksymalnym kontraście. W przypadku "Angelusa" jest to kontrast między przyziemnością, trywialnością życia, nawet zwierzęcością, a boskością. W pewien sposób wyraża się to w lodówce Teofila, który książki związane z ziemią trzyma na dolnych półkach, a związane z niebem na górnych.

Jak pan wpadł na pomysł zrealizowania filmu o janowskiej gminie okultystycznej?

Temat ten podsunął mi mój nieżyjący przyjaciel Ireneusz Siwiński (Współautor scenariusza "Angelusa" - przyp. red.), który znał moje zainteresowania ezoteryką i metafizyką. To właśnie on stwierdził, że to temat, którym powinienem się zająć. Zafascynował mnie pewnego rodzaju mistycyzm, który można znaleźć na Śląsku. Ten region jest znany przede wszystkim od strony industrialnej-partyjnej, a niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, że Śląsk jest również jednym z ważniejszych ośrodków duchowych na świecie.

W "Angelusie" janowscy okultyści czekają na znaki, które zapowiadają koniec świata. Przyzna pan, że w kontekście tego, co wydarzyło się w Ameryce 11 września przesłanie to nabiera specjalnego znaczenia.

Okultyści twierdzą, że rzeczywistość jest natury responsywnej, czyli jeśli coś wzywasz, to to przychodzi. Kino amerykańskie w pewnym momencie zaczęło mnożyć obrazy destrukcji Nowego Jorku. Nie od dzisiaj wiadomo, że zło jest bardziej fotogeniczne niż dobro. To Quentin Tarantino powiedział, że woli oglądać samochód wybuchający od samochodu parkującego. Być może te obrazy wpłynęły pośrednio na to, co stało się we wrześniu w Stanach Zjednoczonych.
Lech Majewski znów zdobywa serca publiczności w Stanach Zjednoczonych. Od kilkunastu miesięcy jego twórczość jest stale obecna w reprezentacyjnych galeriach w Ameryce. Wszystko po znakomitej retrospektywie w Muzeum of Modern Art w Nowym Jorku. Teraz przyszedł czas na Waszyngton. W weekend w prestiżowej National Gallery of Art rozpoczął się retrospektywny przegląd jego twórczości, w tym m.in. pełnometrażowe filmy katowickiego reżysera, producenta, pisarza, malarza i kompozytora. "Mimo że do sali mieszczącej 500 osób dostawiono dodatkowe krzesła, kilkuset widzów zostało odprawionych z kwitkiem. Towarzyszące projekcjom spotkania dowiodły, że ma on dużą grupę zwolenników. Świadczy o tym także dyskusja koncentrująca się m.in. na problematyce sztuki, estetyki i piękna." - donosił w poniedziałek polonijny "Nowy Dziennik". Ogromny i kompetentny artykuł o filmach Majewskiego (m.in. inspirowanym twórczością Grupy Janowskiej "Angelusie") opublikował też w poniedziałek prestiżowy "Washington Post".
Retrospektywa będzie pokazywana w National Gallery of Art przez kilka tygodni, natomiast wideoarty będzie można oglądać również później. Całorocznemu przeglądowi twórczości Majewskiego w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie patronuje Instytucja Filmowa Silesia-Film.(GW)
strona domowa Lecha Majewskiego

GRUPA JANOWSKA

Grupa Janowska (oficjalna nazwa: Koło Malarzy Nieprofesjonalnych - grupa malarzy-amatorów z Janowa Śląskiego założona w 1946 roku.

Początki Grupy Janowskiej sięgają lat 30. ubiegłego stulecia i założonej przez Teofila Ociepkę gminy okultystycznej, której jedną z form ekspresji było malarstwo. Po drugiej wojnie światowej twórcy zgromadzili się w założonym przez Ottona Klimczoka Zakładowym Domu Kultury Kopalni „Wieczorek”. W początkowym okresie, do 1956 ich twórczość spotykała się z krytyką, jako odstająca od kanonu socrealizmu. Niewątpliwie duży wpływ na twórców wywarły okultystyczne poglądy Teofila Ociepki. Uważał on, że twórczość malarska jest Bożym posłannictwem i powinna przedstawiać problematykę zasadniczą, w tym istotny dla niego problem walki Dobra ze Złem. Traktowanie twórczości jako posłannictwa, mającego na celu wypełnienie misji w istotny sposób odróżniała członków-założycieli grupy janowskiej od innych twórców amatorów. Malarze spotykali się raz w tygodniu, w środy lub czwartki, i przedstawiali ocenie kolegów swoje prace. Były one poddawane ich surowej krytyce, czasami skrytykowani twórcy na miejscu niszczyli swoje prace. W 1956 roku, na 15 lat opiekę nad malarzami objął Zygmunt Lis - absolwent krakowskiej ASP. Powstanie i funkcjonowanie grupy janowskiej często określane jest mianem fenomenu.

W 1971 Otton Klimczok, w wyniku organizowanej na niego przez wiele lat nagonki, popełnił samobójstwo. Z pracy odszedł Zygmunt Lis. Skończył się okres świetności grupy. W tym czasie kierował nią Bolesław Skulik, a ukształtowany w poprzednim okresie sposób działania pozwalał utrzymać jeszcze przez pewien czas wysoki poziom twórczości.

Od 1989 grupą kieruje Helmut Matura, związany z nią od lat 50., kiedy to należał do przykopalnianego zespołu plastycznego[4].

Działalność Grupy Janowskiej została w fabularyzowanej formie przedstawiona w filmie Angelus. Pierwsi członkowie:
Teofil Ociepka
Paweł Wróbel
Leopold Wróbel
Eugeniusz Bąk
Paweł Stolorz
Ewald Gawlik
Antoni Jaromin
Bolesław Skulik
Erwin Sówka
Gerhard Urbanek

Emil Zegadłowicz- powsinogi, zmory, kolędziołki.

Emil Zegadłowicz (ur. 20 lipca 1888, zm. 24 lutego 1941 - ma grób w Sosnowcu czyli nie-śląsku ale pogranicznie związanym ze śląskiem...
Urodził się w Bielsku, był synem nauczyciela Tytusa Zegadłowicza i Elżbiety Kaiszarówny. Dzieciństwo spędził w Gorzeniu Górnym niedaleko Wadowic. Uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, ukończył je w 1906. Studiował polonistykę, germanistykę i historię sztuki na UJ, a następnie w Wiedniu i w Dreźnie.
W latach 1929-1931 mieszkał w Poznaniu, W 1932 wrócił do Gorzenia. Pracował wówczas w teatrze katowickim i wykładał historię sztuki w konserwatorium w Katowicach. W 1933 z okazji dwudziestopięciolecia twórczości otrzymał honorowe obywatelstwo Wadowic, które odebrano mu trzy lata później z powodu powieści "Zmory". W 1936 nawiązał współpracę z jednolitofrontowym "Dziennikiem Popularnym".

27 lipca 1915 poślubił Marię Kurowską, ze związku tego urodziły się dwie córki: Halszka (1916) i Atessa (1920). Zadebiutował w 1908. W latach 1919-1921 pracował w Ministerstwie Kultury i Sztuki. W 1921 wszedł do redakcji czasopisma "Ponowa". W tym samym roku wraz z Edwardem Kozikowskim założył w Gorzeniu Górnym grupę poetycką "Czartak" (działała do 1929 r.) i zainicjował wydawanie czasopisma "Czartak".Pisał poezje, organizował spotkania artystów, gromadził wiele artystycznych dzieł. Dał się poznać jako znakomity tłumacz z języka niemieckiego (Faust Goethego). Był odkrywcą swoistego fenomenu rzeźbiarstwa ludowego – świątkarza Jędrzeja Wowry. Zmarł w Sosnowcu w wieku 52 lat
1923 Powsinogi beskidzkie 1923 Kolędziołki beskidzkie
1927-1929 Żywot Mikołaja Srebrempisanego
1935 Zmory 1938 Motory 1939 Wasz korespondent donosi (sztuka teatralna, zaginiona) 1940 Domek z kart (sztuka teatralna)
ilustracje żechowskiego
e muzeum w Gorzeniu
http://www.muzeumez.silesianet.pl
Oficjalna strona Muzeum Emila Zegadłowicza w Gorzeniu Górnym
http://www.muzeumez.silesianet.pl/bio.htmZbiór listów zgromadzonych przez malarza Stefana Żechowskiego (1912-1984), przekazała niedawno w darze bibliotece AŚ Marianna Żechowska z Książa Wielkiego - wdowa po artyście. Wśród tych pism jest m.in. "Emila Zegadłowicza, Stefana Żechowskiego i Mariana Ruzamskiego korespondencja z lat 1936-1944", wydana przed czterema laty nakładem uczelni przez dr. Mirosława Wójcika - dodała bibliotekoznawczyni.
Autorzy tej korespondencji - to trzy wielkie indywidualności: Emil Zegadłowicz - poeta, prozaik, znawca sztuki i tłumacz z okresu 20-lecia międzywojennego, Stefan Żechowski (1912-1984) - plastyk, którego szkice i rysunki ilustrowały piśmiennictwo Zegadłowicza (zwłaszcza powieść "Motory") i Marian Ruzamski (1889-1945) - malarz-portrecista i fraszkopisarz.
Motory to jedna z najgłośniejszych powieści dwudziestolecia międzywojennego ze względu zarówno na śmiałą obyczajowo fabułę pióra Emila Zegadłowicza, jak i na śmiałe, jak na owe czasy, ilustracje
do książki autorstwa artysty malarza Stefana Żechowskiego.
Pierwsze pomysły do tej powieści notuje Zegadłowicz podczas swojego pobytu w Krakowie dnia 28 stycznia 1934 roku. Do rozwinięcia tychże pomysłow przystępuje jednak pisarz dopiero rok poźniej. Sam Zegadłowicz w liście do swojego przyjaciela artysty malarza Mariana Ruzamskiego z dnia 29 maja 1936 roku tak krotko charakteryzuje swoje dzieło, nad ktorym właśnie pracuje: „Rzecz [...] okropna, szargająca wszystkie świętości, bezczelna i pornografi czna...”. Po
zakończeniu w lipcu 1936 roku pierwszej redakcji tekstu, pisarz przeprowadza wstępne rozmowy w sprawie wydania tej książki, a Ruzamskiemu proponuje przygotowanie ilustracji zdobiącej jej okładkę. Ruzamski poleca wowczas Zegadłowiczowi jako ilustratora młodego, utalentowanego artystę z Książa Wielkiego, Stefana Żechowskiego.
W ten sposob rodzi się kilkuletnia wspołpraca i przyjaźń między Zegadłowiczem, Ruzamskim i Żechowskim, ktorej owocem jest właśnie omawiana powieść. Ich wspolne prace nad książką trwają kilkanaście miesięcy, od września 1936 roku do momentu jej wydania w listopadzie 1937 roku. Wspołpraca przebiega bardzo sprawnie, mimo że dzieli ich przecież spora odległość. Zegadłowicz z Gorzenia Gornego koło Wadowic przesyła Ruzamskiemu mieszkającemu w Tarnobrzegu
fragmenty Motorów, ten po wnikliwej lekturze typuje sceny godne zilustrowania i przekazuje dalej materiał Żechowskiemu. On z kolei wykonuje już konkretne rysunki techniką ołowkową, gotowe zaś przesyła do Gorzenia Gornego pisarzowi. W listach do Ruzamskiego i Żechowskiego Zegadłowicz wielokrotnie wyraża zachwyt nad otrzymywanymi
sukcesywnie dziełami plastycznymi Żecha. I tak w liście do Ruzamskiego z dnia 21 października 1936 roku pisze: „...nadeszły rysunki Żecha – niektóre to rewelacja! [...]. W ogole Żech to poeta, ktory operuje hieroglifem rysunku!...” . W innym liście z dnia 6 grudnia tegoż samego roku znajdujemy następującą opinię pisarza: „nieprawdopodobnie
świetne są nowe rysunki Żecha ...”. Zegadłowicz jest do tego stopnia zafascynowany rysunkami Żechowskiego, że jest
nawet gotow całą powieść przerobić byle „stopić zupełnie tekst i ilustracje w idealną jedność”. Pisarz pragnie, aby Motory były ich wspolną książką. Znalazło to odbicie na stronach tytułowych powieści. Zegadłowicz bowiem w uznaniu dla dzieła rysownika z Książa zleca wykonanie dwu stronic tytułowych. Na stronie pierwszej widnieje nazwisko Stefana Żechowskiego, a na drugiej jego, Emila Zegadłowicza

http://www.muzeumez.silesianet.pl/kor.htm

STANISŁAW LIGOŃ- KARLIK Z KOCYNDRA





Stanisław Ligoń, znany pod pseudonimem Karlik z Kocyndra (ur. 27 lipca 1879 w Królewskiej Hucie, zm. 17 marca 1954 w Katowicach) – śląski pisarz, malarz, ilustrator, działacz kulturalny i narodowy, reżyser, aktor. Potomek rodu Ligoniów, którego protoplastą był poeta śląski Juliusz Ligoń.
Był synem maszynisty kopalnianego, działacza i poety - Jana Ligonia i Reginy z Podstawów, a wnukiem kowala-poety Juliusza Ligonia. Ojciec i dziadek Stanisława Ligonia dobrze zapisali się w historii Śląska pracą literacką i rozwojem patriotycznych tradycji.
Po ukończeniu szkoły podstawowej, pracował jako goniec w księgarni, a następnie w zakładzie malarskim. W późniejszym okresie uczęszczał do krakowskiej szkoły artystyczno-przemysłowej, a w roku 1900 rozpoczął studia malarskie w Berlinie, połączone z pracą kulturalno-społeczną wśród Polonii. Po powrocie na Śląsk zaczął pracować jako malarz-ilustrator. Zbliżył się do ruchu teatrów amatorskich. Reżyserował, grał, projektował dekoracje, organizował wieczory artystyczne. W 1911 roku przeniósł się do Krakowa na dalsze studia na Akademii Sztuk Pięknych.

W latach 1914-1917 Stanisław Ligoń przebywał w Truskolasach. Namalował polichromię w Kościele św. Mikołaja. Założył także polską szkołę, w której nauczał razem z żoną. W 1917 roku został wcielony do niemieckiego wojska i skierowany do Flandrii.

Po wojnie pisał i rysował w polityczno-satyrycznym piśmie Kocynder, używając pseudonimu Karlik. W 1921 roku działał w Polskim Komisariacie Plebiscytowym w Bytomiu. Po podziale Śląska Ligoń przeniósł się do Katowic i w latach 1923-1928 był nauczycielem rysunku w gimnazjum im. Adama Mickiewicza. Jednocześnie współpracował jako scenograf z Teatrem w Katowicach i w tym okresie napisał głośne widowisko regionalne Wesele na Górnym Śląsku. Jako kierownik Związku Śląskich Teatrów Ludowych zorganizował wojewódzką kostiumernię i bibliotekę teatralną, otoczył opieką terenowe sceny teatralne, teatry lalkowe.

Stanisław Ligoń był prezesem Związku Zawodowego Artystów Plastyków w Katowicach, działał w Radzie Muzealniczej przy tworzącym się Muzeum Śląskim.

Był aktywnym radiowcem. Po raz pierwszy stanął przed mikrofonem 25 grudnia 1927 roku. Prowadził stałe audycje: Bery i bojki, Przy sobocie po robocie, Co niedziela u Karlika brzmi pieśniczka, gro kapela. Kontynuacją tych audycji w latach 50. była Radiowa czelodka. Posługiwał się spolszczoną gwarą śląską. W styczniu 1934 roku został dyrektorem katowickiej rozgłośni Polskiego Radia. Koncentrował się na audycjach regionalnych i satyryczno-politycznych skierowanych przeciwko hitlerowskiej propagandzie.

1 września 1939 roku wyjechał do Warszawy, stamtąd do Lublina i wraz z falą odwrotową kierował się do granicy węgierskiej. Poprzez Węgry, Jugosławię, Cypr i Turcję dotarł do Palestyny i zamieszkał w Jerozolimie. Działał tam na rzecz żołnierzy polskich i uchodźców cywilnych na Bliskim Wschodzie. Pisał, prowadził audycje radiowe, wydał skróconą edycję "Berów i bojek" oraz szkice "Śląska Ojczyzna".

Zmarł w Katowicach 17 marca 1954 roku. Jego pogrzeb stał się manifestacją dziesiątków tysięcy mieszkańców Śląska.

W 1981 roku "Bery i bojki śląskie" doczekały się wydania książkowego.Ło kunszcie łosprowianio wiców
O górniku słów kilka i o tym, jako jest z mężów nojlepszym
Dioboł się łożenił
Krótko mówiący świadek
Ło Pistulce
Babsko kuracyjo
Mioł szcęści
Ło dobrym wychowaniu - słówek pora
Jak się zachować na weselu
Gowa
Cłowiek
Opis świni
Opis konia
Krowa
„Zymftowy” kot
Jak powstała moda?
Dioboł w biedaszybie
Z gruby, huty, werku i inkszej przejętej roboty
Dioboł w kopalni
Ło banie i baniorzach
Ło dochtorach, aptykorzach i jeich łofiarach
Ło sądach, sędziach i jeich kundmanach
Ło gónie i myśliwcach
Ło wojokach i kasarni
Z małżynskich miodów, ło dziołchach, niewiastach i teściowych
Nasze skrzoty i najduchy
Ło szkole, szkolorzach i rechtorach
Wczasy… wczasy
Ło buksach, chacharach i inkszych miglancach
Ło dziadach i inkszych smykach
Bery cienkie i rube, chude, tłuste i spod frópa
Z UTWORÓW NIE DRUKOWANYCH
Bieda w biedaszybie
W niedziela przy żeleźnioku
Na wycieczce w Tychach - Gustlik warzy piwo, Karlik klyci bery a Haźbietka śpiewo
Kiep ten, co więcej daie, niźli może
Stanik bydzie górnikiem
Juliusz Ligoń (ur. 23 lutego 1823 w Prądach, zm. 17 listopada 1889) - śląski działacz społeczny, publicysta i poeta, dziadek Stanisława Ligonia, ciągle prześladowany.
Juliusz Ligoń urodził się w rodzinie kowala w folwarku księcia Adolfa Hohenlohe-Ingelfingen w Prądach (obecnie gmina Koszęcin). Szkołę ukończył w Strzebiniu. W wieku 18 lat otrzymał pracę kowala w Chorzowie (Królewskiej Hucie).
W roku 1848 gdy Śląsk dotknęła klęska głodu, Juliusz Ligoń zorganizował polską pomoc charytatywną dla poszkodowanych. Następnie założył "Komitet pomocy polskiej" oraz "Polskie Konsum", które można określić jako pierwszą organizację o charakterze spółdzielczym. W roku 1851 został zwolniony z pracy, co zmusiło go do przeniesienia się do huty „Andrzej” w Zawadzkiem, gdzie ze swoją żoną zamieszkał przy ul. Wajdy. Kilka lat później, w roku 1858 założył „Kółko Czytelnicze”. W ramach działania w kółku pisał poezję i artykuły dla prasy. W roku 1869 założył „Towarzystwo Pożyczkowe” na potrzeby Kółka, także umożliwiające pobieranie pożyczek polskim robotnikom. Rok później ponownie został zwolniony za szerzenie antyniemieckiej propagandy. Następnie rozpoczął działalność w założonym przez Karola Miarkę Kółku Towarzyskim. W 1870 roku został zmuszony do wyjechania do Chorzowa, ponieważ za działalność antyniemiecką groziło mu zwolnienie z pracy bez prawa do emerytury. Od 1877 roku był członkiem Towarzystwa Wzajemnej Pomocy.
Przez całe życie był szykanowany za swoją propolską działalność, nie mógł podjąć stałej pracy zarobkowej, skonfiskowano mu jego biblioteczkę, przeprowadzano często rewizje i nakładano wysokie kary finansowe, przez co żył w wielkiej biedzie razem z żoną i sześciorgiem dzieci. Zmarł po ciężkiej chorobie 17 listopada 1889 roku.
Jego pierwszy wiersz został opublikowany w Gwiazdce Cieszyńskiej 19 czerwca 1858 roku. Później publikował w Przyjacielu Ludu.
Synem Juliusza był poeta Jan Ligoń a wnukiem pisarz Stanisław Ligoń.

Officina ferraria, abo huta i warstat z kuź niami szlachetnego dzieła żelaznego I ALCHEMICY Z KOPALNI

Officina ferraria, abo huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego
fragment opisujący bogactwa naturalne Śląska Walenty Roździeński
....Wielkie użytki ziemne miejscy niektóremi
Z łaski swojej Pan Bóg dał tej to szląskiej ziemi
Ma rudę taką, z której tak dobrze działają
Żelaza, że mu równia w Europie nie mają.
Jest srebrnego kruszca dość, jest też i miedziany,
Który w Gorach Ryfejskich bywa najdowany
Niedaleko Boberu rzeki, u starego
Miasteczka Kupherbergu, tak z miedzi znanego.
Są kruszce i w niektórych rzekach piaski złote
I kamienie najdują drogie rozmaite:
Safiry, dyjamenty nad miarę ozdobne
We wszem kształcie i glancu indyjskim podobne.
Jaspidy w Irzkienberku między Sudetami
Osobliwe najdują z różnymi farbami,
Hyjacynty, rubiny w Izerze najdują
I w tych zrzodłach, co piasek złoty z nich wyjmują.
W Hirzbrunnie, w Kupherbergu i u Elbowego
Zrzodła biorą magnesy od czasu dawnego,
Pod Gryfibergą perły śliczne z rzeki Kwisy
Wyjmują, jak grochowe ziarna tymi czasy.
Granaty, błyskające z czyrwona kamyki,
Najdują w Izerwige u Izera rzeki
I w potokach sudeckich, a przy wielkiej gorze
Ryzenbergu ametyst wyborny się bierze.

Mało brakowało, a nie wiedzielibyśmy dzisiaj nic o dziele Roździeńskiego. Jedyny zachowany do współczesnych czasów egzemplarz "Officina ferraria" odkryto dopiero w 1926 roku. Wśród ksiąg należących do siedemnastowiecznego bibliofila, Jana Kazimierza Grabskiego, które ten w testamencie przekazał Bibliotece Kapituły Gnieźnieńskiej, poemat Roździeńskiego odnalazł ksiądz Leon Formanowicz.
Niecałe sto lat po ogłoszeniu Ordunku..., około 1612 r., „polski hutnik ze Śląska” Walenty zwany Roździeńskim, „syn Jakuba Bruska, właściciela karczmy w Roździeniu, i matki ze starego kuźniczego rodu Boguckich, właścicielki kuźnicy roździeńskiej” w pięknie ilustrowanym poemacie „Officina Ferraria abo Huta y Warstat z Kuźniami szlachetnego dzieła Zelaznego”[3], dedykowanym właścicielowi Koszęcina, Andrzejowi Kochcickiemu, wydanym w drukarni Szymona Kempiniego w Krakowie, opisał – z głębią „praktycznego doświadczenia w ówczesnym zawodzie hutniczym”, wynikającą „z wieloletniego czynnego udziału (...) w pracy wytwórczej, w organizacji pracy górniczo-hutniczej, w problemach surowcowych i konstrukcyjnych” – trud górników i kuźników śląskich.
Odkrycie ogłosił w opracowaniu "Biblioteki gnieźnieńskie i pomorskie", zaś sam poemat wydano - w niepełnej postaci - w 1933 roku. Od tego czasu dzieło zaczęło fascynować wielu badaczy literatury. Należał do nich bez wątpienia profesor Roman Pollak, który w 1936 roku doprowadził do pełnego wydania "Officiny".
Studia nad poematem Roździeńskiego prowadzili Seweryn Respond, Jan Zaręba i Mieczysław Radwan. W latach wojny Niemka, Emma Haertel, opublikowała pracę o związkach dzieła Roździeńskiego z niemiecką kulturą techniczną.
W 1976 roku Cyryl Stanley Smith z Massachussetts Institute of Technology z amerykańskiego Cambridge zainteresował poematem swoich uczelnianych kolegów zajmujących się historią metalurgii. Tak doszło do przetłumaczenia "Officina ferraria" na język angielski. Dziś Walenty Roździeński ma na Górnym Śląsku ulice swojego imienia i miejsce w gwarkowskim pochodzie, napisano kilkadziesiąt opracowań naukowych na temat jego poematu, podjęto też badania nad życiem śląskiego poety.
Charakteryzował ówczesne warunki pracy następująco:
„(...) tak barzo kuję
Twardą skałę, aż mi pot z czoła występuje. (...)
Więc się w tym (grzebiąc ziemię) nadzieją sprawuję,
Podobieństwam wietrunki pilnie upatruję.
Twardy kamień przebiwszy z szkodą zdrowia swego,
Wpuszczam się aż pod ziemię do spodku samego.
Jednak mię w tym nadzieja często oszukiwa,
Bo tam kruszec nie wszędy, kędy kopam, bywa.
Zaczym nakład z robotą wiele razów tracę (...)”.
Czym groziło owo „wpuszczanie się aż pod ziemię”, zwłaszcza gdy Skarbnik-Szarlej się zdenerwował, nietrudno sobie wyobrazić:
„Rozkazał wszystkim z trzaskiem, ktorzy w gorze,
By na wierzch uciekali, bo woda jak morze
Prędko gory zaleje. I tak zaraz wstała
Woda wielka, jako rzekł, a gory zalała...”
Wiemy także, że razem z bratem prowadził odziedziczoną po ojcu kuźnię. Prawdopodobnie poemat hutniczy zawdzięczamy zresztą plajcie tego "warstatu". Zrujnowany Walenty znalazł się w więzieniu, z którego wyciągnął go możny właściciel Lublińca i koszęcińskich kuźni - Andrzej Kochcicki. Prawdopodobnie pod wpływem lektur z bogatej biblioteki na lublinieckim dworze Roździeński zaczął pisać poemat. "Officina ferraria" - pisana prawdopodobnie w latach 1602 - 1608 - rozpoczyna się zresztą od pochwały "Czapli" - herbu rodziny Kochcickich, której autor winien był wdzięczność.
Z zapisów Kościoła Mariackiego w Krakowie wynika, że Walenty Roździeński pojął tam za żonę Annę. Dokumenty krakowskiej Kurii Metropolitalnej mówią z kolei, że dłuższy czas mieszkał w Koziegłowach (Księstwo Siewierskie). Uniwersytet Jagielloński ma pochodzącą z 1626 roku listę nowych studentów, na których figuruje syn Walentego Roździeńskiego. Niewiele tu faktów pewnych, nawet datę śmierci pisarza określa się przedziałem 1640 - 1642.
Wiele jest za to miejsc związanych z Roździeńskim: Roździeń w którym się wychowywał, Lubliniec, Bytom, Kraków, Siewierz... I Tarnowskie Góry, gdzie co roku, na "Gwarkach" pojawia się skromnie wyglądający jegomość, mocno ściskający w rękach księgę z napisem "Officina ferraria".
Lecz dopiero na ten czas, gdy las wyrąbali
Na tym miejscu, a miasto byli zbudowali
Przed tym prawie Blaszynem - bydła straconego
Szukając rzeczony Rybka dnia jednego
Natrafił pod wykrotą kruszec, który było
Korznie z sobą na wierzch ziemię wytargało.
(...)
Na ten czas tam jeno trzy liche domki były
A druhy tak leda gdzie pod drzewem mieszkali
W budach darniem pokrytych, wszakoż nic nie dbali
O rozkoszne mieszkanie, kiedy kruszec mieli.
Zatym książę rozkazał, aby wysiekano
On las, a na tym miejscu miasto zbudowano.
A stąd ludzie - zszedłszy się zewsząd - w krótkiej chwili
Robiąc kruszce, niemałe miasto zbudowali.
Któremu od Tarnowic zaraz dali imię
Tarnowskie Góry (...)
I WSPÓLCZESNY TEATR
KATOWICE: Misterium teatralno - muzyczne
Alchemicy z kopalni
Projekt przechodził wiele przemian, więc wspomnę jak do niego doszło. W 1997 roku podczas naszej rozmowy z Henrykiem Wańkiem pojawiła się myśl stworzenia "widowiska alchemicznego" a jednocześnie "śląskiego", w jakiś sposób osadzonego w realiach śląskich. Od samego początku ustalony był udział w projekcie M. Litwińskiego, ze względów oczywistych, zarówno muzycznych jak i hermetycznych. Pomysł spektaklu wiąże się z poematem Walentego Roździeńskiego Officina Ferraria abo huta y warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego. Utwór wydany w Krakowie w 1612 roku opisuje wczesne hutnictwo i górnictwo głównie na Śląsku. Poemat jest utworem bezprecedensowym, właściwie jedynym tego rodzaju zabytkiem w skali światowej. Jednak jego warstwa duchowa nie została pogłębiona, nie to zresztą było zamiarem autora, który po prostu chciał o lekceważonej dotąd pracy górników i kuźników opowiedzieć w sposób godny, z szacunkiem i uznaniem.
Zamierzyliśmy więc skojarzenie materii wymienionego poematu z tradycją hermetyczną, nam bliską. Tradycja ta, bardzo stara, przedchrześcijańska, wywodzi się z Mezopotamii i Egiptu i płynie przez Pitagorasa, Appoloniusza z Tiany, średniowiecznych i nowożytnych alchemistów i mistyków, jak Jakob Boehme na przykład lub do pewnego stopnia Angelus Silesius. Ten nurt ma niewątpliwe powiązania z Kabałą, Gnozą ale także z Tantrą i Taoizmem. To wielka duchowa tradycja nieodmiennie zajmująca się rozwojem człowieka nie poprzez nakładanie nowych uprzęży lecz przez nakłanianie do otwarcia oczu i poszukiwania duchowej wolności.
Zatem przesłanie tego spektaklu mogłoby być następujące: "Poznaj samego siebie, zobacz swoje mityczne i kosmiczne, swoje duchowe i osobiste uwarunkowania. Spójrz na swoją pracę, swoje wysiłki i na ich rezultaty. Dostrzeż co ci przeszkadza i naucz się cieszyć życiem. Ty sama czy ty sam jesteś kuźnikiem swego losu. Od twojej intencji zależy jaki on jest i jaki będzie. Przynajmniej w takiej mierze, w jakiej sobie powierzyłeś jego kształtowanie".
Jest to przesłanie nie tylko dla każdego z nas, ale także przesłanie dla Śląska. Praca górnika i hutnika odchodzi w przeszłość. Zamykane są kopalnie i huty. Śląsk co prawda staje się czystszy, jednak część dotychczas ukształtowanej tkanki obumiera. To oczywiste, że związany jest z tym ból. Jednak pogrążenie w poczuciu dziejowej niesprawiedliwości niczego nie zmieni. Nie sposób zatrzymać biegu rzeki. Raczej, trzeba nam dzisiaj refleksji nad sytuacją, inwencji i fantazji aby ją zmienić w sposób dla społeczności korzystny. Od nas zależy jak spożytkujemy czas zmian. Co stworzymy w zamian etosu mrówczej, czarnej roboty? Czy Śląsk potrafi wybić się ku inwencji, ku kulturze otwierającej na świat i przyszłość, czy też będzie grzęznąć w żalu nad utraconym znaczeniem?
Powtarzamy więc za Angelusem Silesiusem "Czego pragniesz już wprzódy jest w tobie". INTENCJA JEST KLUCZEM.
Andrzej Urbanowicz w wigilię nocy Walpurgi, 2003
KATOWICE: Misterium teatralno - muzyczne
Alchemicy z kopalni
OFFICINA FERRARI A ABO ... noty do pracy na spektaklem 7-11 maja 2003 Postacie w kolejności pojawiania się na scenie:
WALENTY ROZDZIEŃSKI (Antoni Gryzik): Formalny protagonista. Obecny i nieobecny. Można potraktować widowisko jako projekcję lub wizję umysłu Roździeńskiego, jeśliby wyobrazić sobie, że spogląda na nas ze swoich zaświatów. Istotne jest, że WR w zasadzie nie wchodzi w bezpośrednie relacje z pozostałymi performerami. Jego obecność jest jednak jakby zewnętrzną klamrą spinającą cały spektakl. W warstwie dźwiękowo słownej jest z początku narracyjny, jednak ta narracja może falami ulegać zniekształceniom, może stawać się swego rodzaju tłem, szmerem, szumem aby znów po jakiś czasie wrócić na chwilę do narracji.

ARIADNA (Saba Krasoczko): A. Jako Psyche, jako uosobienie psychicznej intencji jest postacią otwierającą, inicjującą widowisko. Jej działania generują działania performerów. W kilku kluczowych częściach spektaklu śpiewa w duecie z AE.
ALTER EGO W. R. (Mieczysław Litwiński): Jest uosobieniem orfickiego barda lub ujmując to współcześniej - artysty. Jest jakby fantazją, śpiewem wnętrza WR. Choć traktowanie go jako alter ego WR jest umowne, to właśnie on nadaje ze sceny rytm spektaklowi, w dużym stopniu nim kieruje poprzez działania dźwiękowe a także ruchowe. Śpiewa w duecie z A.
***
BARBURKA (Ania Duda) : w znacznym stopniu mityczna postać św. Barbary jest aspektem Bogini Ziemi. Wyraz tej postaci kształtowany jest w bezpośredniej relacji - zarówno w sensie duchowym jak i wizualnym - z twórczością Erwina Sówki, który w swojej osobie i dziele łączy pracę górniczą z jej stroną mityczną i mistyczną. Zatem Barburka jest postacią przybywającą do nas z praczasu. Metaforą tego jest odwijanie B. Z płóciennej taśmy, jaką spowijane były egipskie mumie. W ten sposób -symbolicznie - "odwijamy czas", powracamy do czasu illo tempore który się uobecnia właśnie jako Barburka, patronka śląskiej ziemi i pracy górniczej. B. - podobnie jak u Sówki -jest majestatyczna jak i pełna seksu.

ALCHEMISTA (Marek Przybyła) - to postać maga, kapłana, artysty. Pozostaje jakby na uboczu głównego nurtu życia, jednak swoją działalnością w istotny sposób nań wpływa. Podobnie jak alchemia, która jest prawdziwą matką współczesnej nauki. Na scenie AL. kreśli diagramy będące w relacji do struktury spektaklu, na swój sposób komentuje przesłanie widowiska.
PLANETY (Zespół performerów - nazwiska w kolejności alfabetycznej) : odwołujemy się tutaj do odwiecznych wyobrażeń tradycyjnych siedmiu Planet, które nawet dzisiaj - poprzez przepowiednie i charakterystyki astrologiczne - są obecne we współczesnym życiu. Te planety, jeszcze kilka wieków temu były utożsamiane również z najbardziej znanymi metalami: Słońce - złoto, Księżyc - srebro, Jowisz - cynk, Saturn - ołów, Wenus - miedź, Mars - żelazo, Merkury - merkuriusz czyli rtęć. Akcentujemy ten hermetyczny świat metali ponieważ właśnie Śląsk był i jest nadal sceną dla produkcji tych jakże ważnych dla cywilizacji elementów. Jednocześnie każdy z tych Metali/Planet ma swoje bardzo określone charakterystyki psychologiczne. W rozumieniu tego każdy z performerów kształtuje własny, niepowtarzalny wyraz kreowanej przez siebie Planety a z drugiej strony - oczywiście - działa wspólnie. Planety tutaj to zespół taneczno-procesyjny napełniający spektakl żywym, pulsującym ruchem. Owe Planety, będące przecież metaforami różnych ludzkich kondycji, w spektaklu grają również role nas, zwykłych ludzi, splecionych z przeżywanym przez nas życiem.
MOJRY (trzy kobiety): Mityczne boginie losu i przeznaczenia: Kloto - Prządka nici żywota, Lachesis -Udzielająca, ta która tej nici strzeże i Atropos - Nieodwracalna, która tę nić przecina. Nasze Mojry to trzy Sprzątaczki. Zaopatrzone w szczotki, miotły i ścierki. Rozgadane. Sprawne. Czyszczą dokładnie. Zdecydowane. Nie certolą się. Działają z pewnego rodzaju obojętnością ale i obcesowo. Gdy wchodzą, wszyscy czują, że to mocna grupa. Budzący respekt poważny zespół. Zależnie od potrzeby działają razem lub osobno. Gdy są w akcji - kontrolują scenę. Zmieniają i porządkują. Zamiatają i czyszczą ścierkami. Rozstawiają performerów po kątach.
Tutaj Mojry to także metafora kataklizmów nawiedzających śląską ziemię - wojen, zmian państwowości, zmian struktury zarówno ekologicznej jak ekonomicznej, tych przemian a nierzadko nieszczęść, jakich ziemia ta doświadcza. Mojry to dakinie karmy. Nie przybyły tutaj aby nam dokuczyć lecz by pomóc nam w znalezieniu kształtu właściwej drogi.
Przedstawione zostały elementy widowiska. Projekt przechodził wiele przemian, więc wspomnę jak do niego doszło. W 1997 roku podczas naszej rozmowy z Henrykiem Wańkiem pojawiła się myśl stworzenia "widowiska alchemicznego" a jednocześnie "śląskiego", w jakiś sposób osadzonego w realiach śląskich. Od samego początku ustalony był udział w projekcie M. Litwińskiego, ze względów oczywistych, zarówno muzycznych jak i hermetycznych. Pomysł spektaklu wiąże się z poematem Walentego Roździeńskiego Officina Ferraria abo huta y warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego. Utwór wydany w Krakowie w 1612 roku opisuje wczesne hutnictwo i górnictwo głównie na Śląsku. Poemat jest utworem bezprecedensowym, właściwie jedynym tego rodzaju zabytkiem w skali światowej. Jednak jego warstwa duchowa nie została pogłębiona, nie to zresztą było zamiarem autora, który po prostu chciał o lekceważonej dotąd pracy górników i kuźników opowiedzieć w sposób godny, z szacunkiem i uznaniem.

Zamierzyliśmy więc skojarzenie materii wymienionego poematu z tradycją hermetyczną, nam bliską. Tradycja ta, bardzo stara, przedchrześcijańska, wywodzi się z Mezopotamii i Egiptu i płynie przez Pitagorasa, Appoloniusza z Tiany, średniowiecznych i nowożytnych alchemistów i mistyków, jak Jakob Boehme na przykład lub do pewnego stopnia Angelus Silesius. Ten nurt ma niewątpliwe powiązania z Kabałą, Gnozą ale także z Tantrą i Taoizmem. To wielka duchowa tradycja nieodmiennie zajmująca się rozwojem człowieka nie poprzez nakładanie nowych uprzęży lecz przez nakłanianie do otwarcia oczu i poszukiwania duchowej wolności.
Zatem przesłanie tego spektaklu mogłoby być następujące: "Poznaj samego siebie, zobacz swoje mityczne i kosmiczne, swoje duchowe i osobiste uwarunkowania. Spójrz na swoją pracę, swoje wysiłki i na ich rezultaty. Dostrzeż co ci przeszkadza i naucz się cieszyć życiem. Ty sama czy ty sam jesteś kuźnikiem swego losu. Od twojej intencji zależy jaki on jest i jaki będzie. Przynajmniej w takiej mierze, w jakiej sobie powierzyłeś jego kształtowanie."
Jest to przesłanie nie tylko dla każdego z nas, ale także przesłanie dla Śląska. Praca górnika i hutnika odchodzi w przeszłość. Zamykane są kopalnie i huty. Śląsk co prawda staje się czystszy, jednak część dotychczas ukształtowanej tkanki obumiera. To oczywiste, że związany jest z tym ból. Jednak pogrążenie w poczuciu dziejowej niesprawiedliwości niczego nie zmieni. Nie sposób zatrzymać biegu rzeki. Raczej, trzeba nam dzisiaj refleksji nad sytuacją, inwencji i fantazji aby ją zmienić w sposób dla społeczności korzystny. Od nas zależy jak spożytkujemy czas zmian. Co stworzymy w zamian etosu mrówczej, czarnej roboty? Czy Śląsk potrafi wybić się ku inwencji, ku kulturze otwierającej na świat i przyszłość, czy też będzie grzęznąć w żalu nad utraconym znaczeniem?

Powtarzamy więc za Angelusem Silesiusem "Czego pragniesz już wprzódy jest w tobie". INTENCJA JEST KLUCZEM.
POSTACIE WIDOWISKA
WALENTY ROŹDZIEŃSKI (Antoni Gryzik) Formalny protagonista. Obecny i nieobecny. Można potraktować widowisko jako projekcję lub wizję jego umysłu, jeśli wyobrazimy sobie, że spogląda ze swoich zaświatów.
ARIADNA (Saba Krasoczko) Księżniczka Ariadna, małżonka Dionizosa, jako Psyche, uosobienie psychicznej intencji, otwiera, inicjuje widowisko. Śpiewa w duecie SOL ET LUNA.
ALTER EGO WALENTEGO ROŹDZIEŃSKIEGO (Mieczysław Litwiński) Jest uosobieniem orfickiego barda, dziś powiemy, artysty. Jest jakby fantazją wnętrza protagonisty. Śpiewa w duecie SOL ET LUNA.

BARBURKA (Anna Duda) Mityczna postać świętej Barbary jest aspektem Bogini Ziemi. Wyraz tej postaci kształtowany jest w bezpośredniej relacji - zarówno w sensie duchowym jak i wizualnym - z twórczością Erwina Sówki, który w swojej osobie i dziele łączy pracę górniczą z jej stroną mityczną i mistyczną. Zatem Barburka jest postacią przybywającą do nas z praczasu. W jej "odwijaniu" odwijany jest czas.

ALCHEMISTA (Marek Przybyła) Pozostaje jakby na uboczu głównego nurtu życia, jednak swoją działalnością nań wpływa. Formuje diagramy odnoszące się do spektaklu.
PLANETY (Magdalena Kozłowska, Łukasz Krzywoń, Jacek Leginowicz, Mirosław Misiura, Bożena Pędziwiatr, Leszek Ptaszyński, Zenon Rochowski, Aldo Vargas-Tetmajer)
Nawiązanie do odwiecznych wyobrażeń tradycyjnych siedmiu Planet, które nawet dzisiaj - poprzez przepowiednie i charakterystyki astrologiczne - są dobrze obecne we współczesnym życiu. Te Planety, jeszcze kilka wieków temu były powszechnie utożsamiane z najbardziej znanymi metalami: Słońce - złoto, Księżyc - srebro, Jowisz - cynk, Saturn - ołów, Wenus -miedź, Mars - żelazo, Merkury - merkuriusz czyli rtęć. Akcentujemy ten hermetyczny świat metali także iż tego względu, iż Śląsk był i jest nadal sceną dla produkcji tych jakże ważnych dla cywilizacji elementów.
Planety, będące przecież metaforami różnych ludzkich kondycji, grają również role nas, zwykłych łudzi, splecionych z przeżywanym przez nas życiem.
MOJRY (Agata Krupa, Anna Skomra, Anna Stefanik) Mityczne boginie losu i przeznaczenia: Kloto - Prządka nici żywota, Lachesis - Udzielająca, ta która tej nici strzeże i Atropos - Nieodwracalna, która tę nic przecina. Nasze Mojry to Trzy Sprzątaczki, a także metafora kataklizmów nawiedzających śląską ziemię, wojen, zmian państwowości, zmian struktury zarówno ekologicznej jak ekonomicznej, tych przemian a nierzadko nieszczęść jakich ta ziemia doświadcza. Lecz Mojry to dakinie karmy. Nie przybyły aby nam dokuczać, raczej pomóc w znalezieniu właściwej drogi.
management: Zbigniew Górnicki
Antoni Gryzik wcielił się w postać Walentego Roździeńskiego w wersji alchemicznej.
Choć Śląsk nie jest postrzegany jako mistyczna kraina, powstające tu projekty artystyczne wydają się świadczyć o czymś innym. W Katowicach powstaje bowiem śląskie widowisko alchemiczne. Projekt zatytułowany "Officina ferraria abo...?" jest pomysłem Henryka Wańka, Andrzeja Urbanowicza i Mieczysława Litwińskiego. Sześć lat temu Urbanowicz z Wańkiem postanowili stworzyć widowisko alchemiczne, które byłoby zarazem związane ze Śląskiem. W projekcie wykorzystano poemat: "Officina ferraria abo huta y warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego" Walentego Roździeńskiego. unikatowe w skali światowej dzieło z 1612 roku, opowiadające o hutnictwie i górnictwie na Śląsku. Utwór Roździeńskiego rzecz jasna nie przenika w duchową sferę, opisuje ciężką pracę górników i hutników. Warstwę duchową pogłębili realizatorzy, wykorzystując tradycje - od przedchrześcijańskiej, poprzez średniowiecznych mistyków i alchemików, aż po gnozę, tantrę i taoizm. W ponadgodzinnym misterium pojawia się m.in. sam Walenty Roździeński. Jego głos jest przewodnikiem po świecie stworzonym przez artystów. W rolę Roździeńskiego wcielił się Antoni Gryzik. W spektaklu obok aktorów z amatorskiej grupy Oneiron 3 biorą udział również członkowie duetu muzycznego Sol Et Luna - Mieczysław Litwiński i Saba Krasoczko. Dzięki ich udziałowi w przedsięwzięciu bardzo ważna staje się muzyka. Znakomicie opracowane utwory nabierają cech prawdziwych magicznych zaklęć. Obok mistycznego przesłania w spektaklu niezwykle istotna jest również jego współczesna intencja. Ze Śląska coraz częściej znika przemysł. - Prócz żalu za odchodzącym w przeszłość wizerunkiem Śląska potrzebna jest odrobina fantazji, by temu, co przemija, nadać nowe znaczenie - mówi Andrzej Urbanowicz. Pierwszy pokaz nowego widowiska odbył się w niedzielę w katowickim teatrze Korez. Nie jest to jeszcze ostateczna jego wersja. Oficjalna premiera spektaklu zaplanowana jest na jesień.
MARCIN MOŃK

NIKISZ


Jest w Polsce miejsce, które śmiało można nazwać unikatem na skalę europejską, niestety pozostaje praktycznie nieznane. Mowa o osiedlu robotniczym Nikiszowiec w Katowicach, któremu właśnie strzeliła setka. To prawdzie ceglane arcydzieło!

Najpiękniejsze osiedle robotnicze na Śląsku przypomina miasteczka na południu Europy. Są tu ciasne, wybrukowane uliczki oraz centralny mały plac z kościołem i arkadowymi podcieniami wokół. Magiczny Nikisz, jak zdrobniale nazywają go mieszkańcy, inspiruje od lat malarzy jak i filmowców. Tutaj kręcił swoje filmy Kazimierz Kutz, tutaj powstała większość ujęć ''Angelusa'', poetyckie dzieło Lecha Majewskiego o malarzach prymitywistach z pobliskiego Janowa, często przedstawiających nikiszowieckie pejzaże.

Dlaczego Nikiszowiec jest jedyny w swoim rodzaju? Zazwyczaj osiedla robotnicze to zwykle wolnostojące familoki z udeptaną wokół ziemią. Nie stanowią wsi, ale sporo im brakuje do miana miasta. Na tym tle Nikisz jawi się jako unikalny kompleks. Przede wszystkim wyróżnia go gęsta zabudowa, która przypomina śródmieście. Jednak ze względu na materiał - cegłę oraz układ urbanistyczny pełen wąskich uliczek, licznych przejść bramnych, malowniczych zaułków, najbardziej kojarzy się ze średniowiecznym miasteczkiem.

Osiedle powstało w latach 1908-24, według projektu architektów Emila i Georga Zillmannów, wywodzących się z podberlińskiego Charlottenburga, gdzie też ukończyli szkołę architektury. Kolonię wybudowano dla robotników kopalni ''Giesche'' (obecnie kopalnia Wieczorek) na zlecenie Towarzystwa Akcyjnego ?Georg von Giesches Erben", stanowiąc część administracyjną pobliskiego Giszowca. Osiedle swoją nazwę wywodzi od stojącego obok szybu ''Nickisch'', który znów swoje miano zawdzięcza asesorowi górniczemu Kurtowi Nickischowi.

Nikisz to zamknięty kompleks mieszkalny przewidziany dla tysiąca mieszkańców. Początkowo miało powstać 9 olbrzymich bloków, jednak zrealizowano 6. Każdy zamknięty czworoboczny blok tworzy kwartał. Wszystkie domy są tej samej wysokości i mają trzy kondygnacje. Jedynym wyjątkiem jest kościół, dominujący dostojnie nad Nikiszem. Uliczki wyglądają jak ceglane kaniony z wybrukowanymi jezdniami, natomiast wnętrza bloków są ich przeciwieństwem. Przestronne i pełen zieleni, tutaj wypoczywali mieszkańcy, mieli ogródki, były tu nawet wspólnie piece do wypieku chleba. Na dziedzińcach były też budynki gospodarcze, w tym chlewiki i gołębniki, część z nich przetrwała.

Do osiedla wjeżdża się przez bramy, które tworzą przerzucone nad ulicą przewiązki łączące sąsiednie bloki. Nadają z zewnątrz obronny charakter Nikiszowi, ale zarazem są bardzo malownicze. Kompleks ma plan przypominający szybowiec albo kształt widowni teatralnej. Wszystkie uliczki i przejścia zbiegają się jakby na scenie, którą tworzy plac centralny. Wzdłuż placu biegną arkadowe podcienia ze sklepami. Przy placu, jak na tradycyjnym rynku, znajduje się również kościół. Budowana w latach 1914-27 świątynia św. Anny jest autorstwa tych samych architektów, braci ciotecznych Zillmanów.

Osiedle, jak miasto w pigułce, jest praktycznie samowystarczalne. Znajduje się tutaj szkoła, pralnia, piekarnia, restauracja, apteka, miała być nawet czytelnia i pływalnia. W największym z bloków zabudowy i zarazem najokazalszym mieścił się zarząd kopalni, cechowania, łaźnia, kotłowania i wieża ciśnień. Standard mieszkań jak na ówczesne czasy był wysoki. Pracownicy otrzymali dwu, trzy lub czteroizbowe mieszkania w zależności od zajmowanego w kopalni stanowiska. Nikisz był zelektryfikowany, posiadał własną sieć wodno-kanalizacyjną, a nawet oczyszczalnię ścieków. Woda bieżąca była w zlewach w każdej kuchni oraz w klozetach na półpiętrach. Nowoczesne rozwiązania odzwierciedlały aspiracje twórcy i założyciela kompleksu Georga von Giesche.

Nikiszowiec to jedno z najbardziej spójnych założeń mieszkalnych w regionie. Mimo uporządkowanej geometrycznie zabudowy nie ma tutaj monotonni. Architekci podobne budynki rozróżnili wieloma typami detali. Każdy dom ma inny kształt wykuszy, każde wejście do klatki schodowej ma inne obramienie. Niestety w trakcie ostatnich modernizacji wymieniono wiele drewnianych drzwi, rzeźbionych z różnym kształtem szybek, na typowe aluminiowe.

W 1978 roku Nikiszowiec został uznany za zabytkowy zespół architektoniczno-urbanistyczny, jest jedną z atrakcji na Szlaku Zabytków Techniki województwa śląskiego. Raz po raz pojawiają się opinie, że walory osiedla predysponują go do wpisania na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO

Walenty Roździeński Brusek lub Brusiek

Walenty Roździeński Brusek lub Brusiek
Walenty Roździeński (ur. ok. 1560 w miejscowości Roździeń, dziś Katowice Szopienice-Burowiec; zm. 1622 (?) tamże) - śląski hutnik, właściciel kuźni, zarządca hut, poeta epoki baroku.
Pochodził z rodziny o wielopokoleniowych tradycjach hutniczych. Pierwotne jego nazwisko brzmiało Brusek lub Brusiek - ojciec jego nazywał się Jakub Brusek (od nazwy miejscowości Brusiek k/Koszęcina), lecz syn przejął nazwisko nie po ojcu, lecz od nazwy odziedziczonej kuźnicy w Roździeniu (było to wówczas powszechną praktyką na hutniczym Śląsku). Sam Roździeński znany jest przede wszystkim jako autor wierszowanego poematu Officina ferraria, abo huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego, utworu opisującego stan ówczesnego górnictwa i hutnictwa. Powstał on podczas pobytu mistrza na dworze koszęcińskiego pana Andrzeja Kochcickiego, gdzie zajmował się on zarządzaniem jego hutami. To pierwszy tego typu utwór w języku polskim, bardzo niezwykły w swej koncepcji - łączy praktyczne i rzeczowe informacje z zasadami poetyki i wersyfikacji. Autor opisuje w nim historię obróbki żelaza oraz życie i pracę śląskich górników, hutników i kowali, którą znał z własnego doświadczenia. Dodatkowo, będąc gorliwym ewangelikiem Roździeński wprowadził do swego utworu liczne cytaty i komentarze biblijne, oparte na ewangelickiej postylli górniczej z 1562 roku pt. "Sarepta", której autorem był ksiądz Jan Mathesius, przyjaciel Marcina Lutra.
Dzieło Roździeńskiego zostało po jego śmierci całkowicie zapomniane, dopiero w 1929, po ponad 300 latach, zupełnie przypadkowo odnaleziono w Gnieźnie jedyny jego zachowany egzemplarz (wydrukowany w 1612). Odkrycie to spotkało się z dużym zainteresowaniem literaturoznawców. Zawiera bowiem informacje z wielu dziedzin ówczesnej nauki, uzupełnia współczesną wiedzę o epoce w zakresie socjologii, językoznawstwa, geografii, literaturoznawstwa i in., a także wskazuje na kulturową jedność XVII-wiecznego Śląska z ziemiami Królestwa Polskiego. Świadczy to również pozytywnie o samym Roździeńskim, który jako prosty zarządca kuźni wykazał się wyjątkową erudycją. W ostatnich latach Oficina ferraria... została wznowiona w druku i jest sprzedawana jako ciekawostka bibliofilska.
Roździeński w 1595 wszedł w konflikt majątkowy o kuźnię z dziedziczką Mysłowic Katarzyną Salamon, z którą przegrał sprawę sądową. Został skazany na więzienie, ale od wyroku uchronił go Andrzej Kochcicki, pan na Koszęcinie, właściciel hut, którymi zarządzał do tej pory Roździeński. Kochcicki roztoczył nad nim opieką i mecenat, dzięki czemu Roździeński mógł tworzyć i wydać Officina ferraria... w Krakowie w 1612. Przez kilka lat przebywał w Rzeczypospolitej, po śmierci swojej antagonistki w 1614 powrócił na Śląsk, gdzie wspólnie ze swym bratem dalej prowadził kuźnicę. Data śmierci (podobnie jak urodzin) Roździeńskiego jest niepewna - niektóre źródła podają rok 1622, inne ok. 1642.

granice...

Granice

Na południowym-wschodzie tradycyjną granicą jest rzeka Biała - dawna granica między dawnymi diecezjami wrocławską i krakowską, choć tereny po drugiej stronie rzeki Biała od 1179 roku do XV wieku (ziemie Księstwa Oświęcimskiego i Księstwa Zatorskiego) należały do Piastów śląskich. Na południowym wschodzie granica biegnie skrajnymi szczytami Beskidu Śląskiego jak: Klimczok, Barania Góra, Ochodzita. Na wysokości miast Czechowice-Dziedzice, Pszczyna i Bieruń rzeką graniczną jest Wisła (do ujścia Przemszy), następnie Przemsza.
W Górnośląskim Okręgu Przemysłowym granicą jest Brynica, choć tereny po drugiej stronie rzeki Brynica w latach 1179-1443 (ziemie Księstwa Siewierskiego) należały do Piastów śląskich.

Na zachodzie granicą jest Nysa Kłodzka i Stobrawa.
Górny Śląsk leży w obrębie dwóch polskich województw: śląskiego i opolskiego oraz w obrębie czeskiego kraju śląsko-morawskiego i kraju ołomunieckiego (tylko powiat Jeseník).

Przez niektórych historyków miasto Czadca (i okolice) na Słowacji jest również zaliczane do terenów Górnego Śląska, jednak przynależność ziemi czadeckiej do niego (lub z racji bliskości do Śląska Cieszyńskiego) wydaje się być przesadzona, gdyż okręg Czadcy należał do Księstwa Cieszyńskiego zaledwie do XV wieku. Decydują o tym nie tyle względy historyczne, co etniczne, gdyż górale czadeccy, jako grupa etniczna bywają zaliczani w poczet etnicznych Ślązaków.

Obecny podział Śląska ukształtował się w wyniku 3 austriacko-pruskich wojen śląskich w XVIII w. (granica południowa) oraz wojen XX w., II wojny światowej i polsko-czeskiego konfliktu o Śląsk Cieszyński (granica południowo-wschodnia).

trójkąt 3 cesarzy w Brzęczkowicach

Trójkąt Trzech Cesarzy był ewenementem na skalę światową, ponieważ nigdzie indziej nie było granicy między 3 cesarstwami: Rosji, Austrią i Prusami. Do takiej sytuacji doszło w XIX w. Brzęczkowice wtedy pod nazwą "Breczkowitz" należały do Prus. Przy Przemszy, bo to ona wyznaczała granicę, powstał mały port. Przez Mysłowice przetaczały się wtedy tłumy handlarzy i turystów, co znacznie rozwinęło miejscową gospodarkę. W 1907 r. wzniesiono na pobliskim wzgórzu dwudziestodwumetrową wieżę widokową (Bismarcka). W pogodne dni można było z niej zobaczyć punkty odległe nawet o kilkadziesiąt kilometrów. Po I wojnie światowej przemianowano ją na "Wieżę Powstańców", nieco później zaś nadano imię Tadeusza Kościuszki. W 1937 r. zburzono ją całkowicie, a kamień z tej wieży wstawiono w schody pobliskiego kościoła Matki Bożej Bolesnej, kilkanaście lat później. Granit z niej znajduje się też w katedrze katowickiej.

888
Wzmianki o tej dzielnicy sięgają późnego średniowiecza, a dokładniej 1360 r. Wtedy też pojawia się pierwsza wzmianka o Mysłowicach, które otrzymały w tym roku prawa miejskie. Później bardzo długo funkcjonowała jako wieś, kilkanaście chat i budynków znajdowało się przy dzisiejszej granicy ze Słupną, przy małym potoku (płynącym tu do dziś). Kilka domów stało też w okolicy dzisiejszej ulicy Brzęczkowickiej, na polach. Ludzie uprawiali tutaj rolnictwo i myślistwo. Dzielnica należała często do tych samych władców, co Mysłowice. Jednym z nich był Mieroszewski, który w 1778 r. uruchomił tu kopalnię węgla kamiennego "Bergthal". Węgiel wydobywano tu jeszcze w latach 80. XX wieku, ale nie w kopalni, tylko w małych szybach sięgających maksymalnie kilkadziesiąt metrów pod ziemią. Szyby te istniały jeszcze do początków lat 80. i należały głównie do KWK Niwka Modrzejów (dziś nieistniejącej już). Między Brzęczkowicami a Słupną istniał Trójkąt Trzech Cesarzy. Rok po I wojnie światowej dzielnica dostała elektryczność, linie przeprowadzono z centrum Mysłowic. Podczas II wojny światowej walczono i tutaj, w lasach chroniła się partyzantka. Niemcy budowali tutaj bardzo dużo bunkrów w lasach i rejonie Przemszy (zachowane do dziś). Przy brzegu tej rzeki stoi pomnik upamiętniający poległych w walce z hitlerowcami, ginęli żołnierze walczący wcześniej w powstaniach śląskich. W 1975 r. dołączyła w granice miasta Mysłowice wraz z innymi sąsiadującymi z południa (Brzezinka, Kosztowy, Imielin).

zawikłana historia Górnego Śląska

Kalendarium historii Górnego Śląska:
1138 - podział Polski na dzielnice, Śląsk i Małopolska dostały się pod władzę Władysława II Wygnańca. Ziemie późniejszego Górnego Śląska znalazły się w dzielnicy śląskiej i dzielnicy senioralnej (krakowskiej).
1163 - Korzystając z protekcji cesarza niemieckiego Fryderyka Barbrossy, wskutek układu w Norymberdzie synowie Władysława II Wygnańca i Agnieszki - Bolesław I Wysoki i Mieszko I Plątonogi odzyskują dzielnicę śląską (z wyjątkiem części grodów), jako dziedziczne księstwo.
1166 - Książęta śląscy Bolesław I Wysoki i Mieszko I Plątonogi usuwają załogi seniora ze strategicznych nadodrzańskich grodów.
1167 - Książęta śląscy Bolesław I Wysoki i Mieszko I Plątonogi odpierają zbrojną interwencję polskiego księcia-seniora Bolesława Kędzierzawego.
1173 – wyłączenie ziem późniejszego Górnego Śląska od reszty ziem śląskich: Mieszko I Plątonogi otrzymał samodzielną dzielnicę ze stolicą w Raciborzu; a jego bratanek Jarosław dostał księstwo ze stolicą w Opolu.
1178/1179 – Mieszko I Plątonogi otrzymał od Kazimierza Sprawiedliwego kasztelanie bytomską i oświęcimską.
1202 – Mieszko I Plątonogi po śmierci Jarosława przyłączył jego ziemie do swego księstwa. Wszystkie, z wyjątkiem opawskiej (Opawa, Karniów, Głubczyce), ziemie późniejszego Górnego Śląska należą do księstwa opolsko-raciborskiego.
1210 – książę opolsko-raciborski Mieszko I Plątonogi zostaje księciem w Krakowie.
1229 - Księżna Wiola - wdowa po Kazimierzu Opolskim - oddaje swych małoletnich synów pod opiekę księcia śląskiego Henryka Brodatego.
1280 - Henryk IV Probus - książę wrocławski poślubia córkę Władysława Opolskiego i łączy cały Śląsk sojuszem zbrojnym. Henryk IV Probus i Władysław Opolski składają hołd lenny królowi niemieckiemu Rudolfowi Habsburgowi.
1281 - zmarł Władysław opolski, pozostawiając czterech synów. Do 1290 roku w wyniku podziału ziem między synów zmarłego powstały księstwa cieszyńskie, bytomskie, opolskie i raciborskie.
1327 - Wszyscy książęta górnośląscy dobrowolnie, kolejno w Bytomiu, Opawie i Wrocławiu składają hołd lenny królowi Czech - Janowi Luksemburskiemu.
1335 - zawarty zostaje układ trenczyński w którym król Kazimierz Wielki zrzeka się roszczeń do Ślaska, a Jan Luksemburski roszczeń do korony polskiej.
1336 – po śmierci ostatniego Piasta raciborskiego Leszka jego księstwo przypada Przemyślidom z Opawy.
1339 - Kazimierz III Wielki w akcie krakowskim potwierdza ustalenia układu trenczyńskiego ostatecznie zrzekając się roszczeń do księstw śląskich, z wyłączeniem księstw Bolka II świdnickiego, Henryka jaworskiego, Bolka ziębickiego i biskupiego księstwa nyskiego.
1443 - biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki kupił od Piastów cieszyńskich kasztelanie siewierska, wraz z Koziegłowami i Czeladzią. Początek dziejów biskupiego księstwa siewierskiego (formalnie niezależnego, istniało do 1790 r.).
1456 (1496) – przyłączenie księstwa oświęcimskiego do Królestwa Polskiego.
1494 – przyłączenie księstwa zatorskiego do Królestwa Polskiego.
1521 – zjednoczenie większości ziem Górnego Śląska (poza księstwem cieszyńskim, księstwem opawskim i księstwem karniowskim) przez księcia Jana II Dobrego.
1526 – Królestwo Czech razem z Górnym Śląskiem dostało się pod władzę Ferdynanda I Habsburga.
1528 - książę opolski Jan II Dobry oraz książę karniowski Jerzy Hohenzollern-Ansbach wydają Ordunek Gorny. Początek nowożytnego górnictwa na Górnym Śląsku.
1531 - książę opolski Jan II Dobry wydaje przywilej ziemski księstwa opolsko-raciborskiego, nazywany konstytucją Górnego Śląska.
1579 - Jan Trapp z Turyngii wykonał plany sztolni Św. Jakuba w Tarnowskich Górach. Plany te uważane są za najstarsze zachowane mapy górnicze w Europie
1618 - Stany śląskie popierają detronizację Ferdynanda Habsburga i wraz ze stanami czeskimi wybierają na króla Czech - Fryderyka - elektora palatynatu reńskiego. Czesi rozpoczynają antyhabsburskie powstanie. Ślązacy wysyłają Czechom posiłki i obstawiają wojskiem granicę z Polską, ze strony której spodziewają się interwencji na rzecz Habsburgów.
1619 - Również Śląsk oficjalnie przyłacza się do antyhabsburskiego powstania. Na czele śląskiego rządu staje strosta generalny Śląska książę brzeski Jan Chrystian z dynastii Piastów. Na czele śląskiej armii powstańczej staje górnośląski książę karniowski, pan na Bytomiu i Boguminie Jan Jerzy II Hohenzollern.
1620 luty - najazd na Śląsk wysłanych cesarzowi z odsieczą przez króla Polski Zygmunta III Wazę armii najemnej Lisowczyków. Po uderzeniu na Księstwo Opolsko-Raciborskie, Polacy spustoszyli Skoczów i Strumień w Księstwie Cieszyńskim. W tym samym rolu Lisowczycy już w służbie cesarza razem z armią cesarską i wojskami Ligi książąt Rzeszy gromią pod Białą Górą koło Pragi armię stanów czeskich.
1653 - po śmierci księżnej Elżbiety Lukrecji, Habsburgowie zajmują ostatnie księstwo piastowskie na Górnym Śląsku - Księstwo Cieszyńskie.
1683 sierpień - przemarsz wojsk polskich udających się pod Wiedeń. Trasa przemarszu wiodła poprzez Bytom, Piekary Śląskie Tarnowskie Góry, Gliwice, Rudy Raciborskie, Racibórz.
1740 – Król pruski Fryderyk II Wielki zajmuje większość ziem Górnego Śląska, poza księstwami: cieszyńskim, opawskim i karniowskim.
1740-1742 - I wojna śląska.
19 stycznia 1788 - uruchomienie w kopalni "Fryderyk" pod Tarnowskimi Górami jednej z pierwszych poza Anglią maszyn parowych. Początek rozwoju wielkiego zagłębia przemysłowego.
1866 - nadanie Katowicom praw miejskich
9 grudnia 1918 Konferencja Kędzierzyńska, podczas której dr Ewald Latacz wygłasza rezolucję dotyczącą przygotowań do natychmiastowego ogłoszenia niepodległości Górnego Śląska, popartą przez przedstawicieli wszystkich obecnych na konferencji partii politycznych (DNVP, DDP, SPD, Centrum i "katolikowców"-polskich konserwatystów-Napieralskiego). Do proklamacji niepodległości nigdy nie doszło, lecz organizacja Ewalda Latacza, której przyświecał ten cel Związek Górnoślązaków (1919-1924), skupiła w swoich szeregach ok. pół miliona członków, czyli należał do niej niemal co drugi mieszkaniec Górnego Śląska.
30 października 1918 roku w Ostrawie Śląskiej, Józef Kożdoń oraz inni liderzy Śląskiej Partii Ludowej i Związku Ślązaków, powołując się na "prawo narodów do samostanowienia", domagali się od aliantów utworzenia z ziem byłego Śląska Austriackiego neutralnej strefy pomiędzy Niemcami, Polską i Czechosłowacją. Pierwotnie miała ona być luźno związana z Austrią. Jednak planowano w przyszłości zjednoczyć były Śląsk Austriacki z Rejencją Opolską (pruskim Górnym Śląskiem) w ramach niepodległej Republiki Górnośląskiej, do której proklamacji dążył dr Ewald Latacz i jego półmilionowa organizacja.
23 stycznia 1919 - oddziały czeskie w liczbie 16 tys. żołnierzy, łamiąc ustalenia porozumienia granicznego, przekraczają granicę Ślaska Cieszyńskiego i spychają nieliczne oddziały samoobrony (ok. 1,5 tys.) dowodzone przez płk Franciszka Latinika na linię Wisły.
26 stycznia 1919 - przegrana bitwa z oddziałami czeskimi pod Kończycami Wielkimi. Ginie brat gen. Józefa Hallera major Cezary Haller.
28 stycznia - 30 stycznia 1919 - bitwa z oddziałami czeskimi o Skoczów, zatrzymanie ofensywy wojsk czeskich.
3 lutego 1919 - zawarcie zawieszenia broni. Czesi zostaja zmuszeni do opuszczenia Cieszyna, Jabłonkowa, Frysztatu .
1919 - pierwsze powstanie.
1920 - drugie powstanie.
1921 - plebiscyt.
1921 - maj- trzecie powstanie.
20 czerwca 1921 - przyłączenie, w wyniku decyzji poplebiscytowych, południowo-wschodniej części Górnego Śląska do Polski.
3 września 1922 - w referendum po stronie niemieckiej pada 9 % głosów za utworzeniem odrębnego kraju górnośląskiego[3]
24 września 1922 - w polskiej części Górnego Śląska odbywają się wybory do Sejmu Śląskiego
11 listopada 1922 - ustanowienie Administratury Apostolskiej Śląska Polskiego przez papieża Piusa XI. Administratura powstała z wydzielenia z diecezji wrocławskiej, podlegała bezpośrednio Stolicy Apostolskiej.
1925 - powstaje diecezja katowicka podległa archidiecezji krakowskiej
1939 - okupacja niemiecka. Przyłączenie polskiej - południowo-wschodniej części Górnego Śląska (Autonomicznego Województwa Śląskiego) do III-ciej Rzeszy.
4 marca 1941 - wprowadzenie Volkslisty
1945 - Górny Śląsk w granicach Polski i Czechosłowacji